Europa. Wojna kultur czy wojna o kulturę?

Koniec_Kultury

Projekt: Grzegorz Laszuk

W ósmym roku trwania kryzysu narasta przeświadczenie, że jego źródeł należy szukać nie w gospodarce i polityce, lecz w kulturze.

To kultura jako dzielony społecznie system wartości i nadawania sensu decyduje, jak definiujemy sytuację, wyzwania i zagrożenia. Racjonalność gospodarcza podpowiada konieczność otwarcia na imigrację, kultura zasila wyobraźnię obrazami Obcego uniemożliwiającymi wręcz otwarcie. Kultura ma więc znaczenie, czym jednak jest kultura dziś?

Temat podejmuje wydana niedawno przez Bęc Zmianę książka „Koniec Kultury – Koniec Europy”, zbiór esejów pod red. Pascala Gielena z tekstami tak różnych autorów, jak Gielen, Rosi Braidotti czy György Konrád. Oryginał powstał w czasie, gdy w Europie trwała jeszcze dyskusja o europejskiej kulturze i konieczności europejskiej polityki kulturalnej jako niezbędnego komponentu wspólnotowej polityki.

Dziś taka dyskusja wobec groźby rozpadu Unii Europejskiej wydawałaby się luksusem, tym bardziej jednak warto zadać główne pytanie opracowania: czy gdyby od początku europejskiej integracji projekt był nie tylko wspólnotą węgla i stali, lecz również kultury, dziś Unia miałaby mniejszy problem z uzasadnieniem swojego istnienia? Czy powstałby „European Dream”, płynące z kultury wyobrażenie dobrej Europy dzielone przez Europejczyków i wspierające technokratyczny projekt integracji?

Rozmawialiśmy o tym w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w towarzystwie Małgorzaty Omilanowskiej, Kuby Szredera i Romana Kurkiewicza. Dyskusja była symptomatyczna, raczej schyłkowa, bo polegała głównie na próbie zebrania rozlanego mleka przy dość silnym przekonaniu wielu uczestników, że to, co dzieje się obecnie w Europie, Polsce i na świecie, to chwilowy paroksyzm, który minie – i wrócimy do starej dobrej normalności. Wtedy zaś naprawimy historyczne błędy, tzn. zajmiemy się m.in. europejską polityką kulturalną.

Nie podzielam tego optymizmu. Po pierwsze, brak europejskiej polityki kulturalnej nie był błędem, tylko warunkiem udanej integracji. W powojennej sytuacji, kiedy jednym z wyznaczników myślenia o europejskiej kulturze był „List o humanizmie” Martina Heideggera, kultura była polem co najmniej kłopotliwym. Ważniejsze wydawało się pytanie, co znaczy kultura i sztuka po Auschwitz, zostawiając roztrząsanie europejskim społeczeństwom.

Dziś z kolei kultura – wobec procesów, jakie zachodzą w jej wnętrzu napędzanych zmianą technologiczną, gospodarczą, społeczną – jest przestrzenią twórczego chaosu, z którego dopiero wyłaniają się nowe formy twórczości, nadawania sensu, komunikowania. Pisałem o tym więcej w POLITYCE, pokazując paradoksy współczesnej kultury z głównym skutkiem: kultura przestała wyrażać „obiektywną” hierarchię wartości, jest dziś siecią, ekosystemem:

Kultura przedstawiona w Wikipedii jest siecią powiązanych pojęć, które jednak nie tworzą hierarchii. W ten sposób doskonale odzwierciedla procesy przemian w kulturze, jakie opisują współcześni socjologowie kultury i antropologowie. Wystarczy zajrzeć do książki „Praktyki kulturalne Polaków”, podsumowującej badania profesorów Barbary Fatygi, Mirosława Filiciaka, Rafała Drozdowskiego, Tomasza Szlendaka i Marka Krajewskiego. Widać z nich, że nie istnieje jeden model człowieka kulturalnego, którego można by określić za pomocą akceptowanych przez wszystkich cech, takich jak np. chodzenie do teatru, wysoka kultura osobista i czytanie książek. To jeden z możliwych wariantów, istnieją jednak też inne. Modele te, jak i formy uczestnictwa w kulturze nie tworzą hierarchii, lecz archipelag nisz-subkultur. Archipelagu tego nie spaja wspólny kanon lektur, bo czyta mniej niż połowa Polaków; ani filmów, bo kino stało się formą kultury praktykowaną przez klasę średnią, ale nieużywaną przez klasy niższe.

Taka sytuacja niepokoi i wywołuje różne reakcje. Niektórzy nie kupują powyższej konkluzji i próbują odbudować kulturę hierarchiczną, by stabilizowała hierarchię społeczną. Na tym przecież polegają wszelkie próby odbudowy kanonu kultury narodowej pod auspicjami państwa.

Nie wierzę w skuteczność takich prób, mogą się powieść w ograniczonym ewentualnie zakresie, na zasadzie olbrzymiej redukcji złożoności współczesnej kultury. W efekcie powstanie coś na kształt określonej politycznie kultury narodowej, na zewnątrz pozostanie cała reszta żywej kultury w taki kanon niedającej się wepchnąć. To jednak ta reszta, a nie utrzymywany przez państwo mocą politycznej woli kadłubek będzie decydować o tym, jak myślimy, żyjemy razem, nadajemy sens codziennym doświadczeniom.

Reakcja alternatywna, uznająca bezsensowność „narodowej polityki kulturalnej”, polega na sekularyzacji kultury. Niech tak jak religia stanie się domeną prywatnych wyborów obywateli. Taką ścieżką poszła m.in. Holandia w czasie rządów konserwatystów, uznając, że państwo nie jest od finansowania sztuki. Obie skrajności są niebezpieczne, zarówno upaństwowienie, jak i sekularyzacja kultury, bo oba podejścia prowadzą do osłabienia tego, co w kulturze najważniejsze: wytwarzania tego, co wspólne, co współtworzy społeczeństwo jako złożoną, agonistyczną wspólnotę zdolną do sporu, ale też ciągłego odtwarzania się.

Możliwych interpretacji i stanowisk wobec kultury jest oczywiście więcej, doskonale pokazuje to wspomniana książka i spór między Braidotti, która odrzuca uniwersalizm kultury europejskiej i proponuje nowy jej wariant, nomadyczny, a stanowiskiem Konrada przywiązanego do klasycznego, inteligenckiego i uniwersalistycznego modelu.

Wiele wątków z tych sporów pojawi się we Wrocławiu podczas Europejskiej Stolicy Kultury, m.in. w ramach mojej części programu „Miasto przyszłości – Laboratorium Wrocław”, prezentacja szczegółów w najbliższy poniedziałek.