Tisza be-Aw. Teatr 21 w świetnej formie
Jestem fanem Teatru 21 i całej roboty Justyny Sobczyk. Teatr to niezwykły, bo grają w nim aktorzy obciążeni nadmiarowym 21. chromosomem, czyli osoby dotknięte zespołem Downa.
Justyna Sobczyk wyszła jednak poza format „terapii sztuką” i zbudowała zespół zdolny do podejmowania coraz ciekawszych wyzwań artystycznych. Wczoraj w Polin – Muzeum Historii Żydów Polskich – odbyła się premiera performansu „Tisza be-Aw”, nawiązującego do święta upamiętniającego zburzenie Świątyni Jerozolimskiej. W istocie jednak performans upamiętniał akcję T4 – nazistowski plan eksterminacji osób niepełnosprawnych.Nie będę opowiadał performansu, można go zobaczyć jeszcze 15, 16 i 17 lipca. Nie dotyczy on historii, lecz ukazuje, jak gotowość do wykluczenia innych, włącznie z tym najbardziej radykalnym – eksterminacją – tkwi głęboko w kulturze. Niewinne, pozornie przedszkolne zabawy, wyliczanki – naznaczone są często niezwykłym okrucieństwem. Każdego dnia co chwila dokonywana jest selekcja: ty się nadajesz, ty nie, bo albo tak zdecydował los, albo różnisz się kształtem nosa, kolorem skóry, dolegliwością wyróżniającą spośród „normalnych”.
Wstrząsające są wspomnienia matek dzieci obciążonych zespołem Downa – opowiadają, jak nieludzko traktowali je lekarze niepotrafiący sobie poradzić z odmiennością noworodka, jak odsuwali się przyjaciele i często też najbliższa rodzina. Stygmat odmienności dotyka także matkę – skoro urodziła „coś takiego”, to znaczy że ponosi za to winę. Cała siła logiki, jaką ostatnio można było zobaczyć w trakcie debaty o in vitro – w pełnych chrześcijańskiej miłości wypowiedziach o osobach urodzonych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego. Z jakich pokładów kultury bierze się ta bezinteresowna nienawiść i okrucieństwo?
Justyna Sobczyk i Teatr 21 nie zajmują się jednak bieżącą publicystyką, szerszy kontekst, w jakim osadzony jest performans „Tisza be-Aw”, uniwersalizuje przekaz i wzmacnia tylko jego wstrząsającą wymowę. W kulminacyjnym momencie poczułem się tak, jak podczas „Ostrzeżenia przed przyszłością” Christopha Marthalera, wystawionego na terenie szpitala dla umysłowo chorych w Lubiążu. Sztuka także poświęcona jest eksterminacji niepełnosprawnych przez nazistów. O sztuce tej pisałem w „Miłości, wojnie, rewolucji”, poniżej fragmencik:
Lubiąski szpital przypomina wiedeńską klinikę nie tylko przeznaczeniem, ale także strukturą. Tworzą go rozrzucone w cichym lesie budynki, kto tam zajdzie, ma wrażenie sielanki. Przedstawienie rozpoczyna się wieczorem, już po zmierzchu, zwiedzaniem jednego ze szpitalnych oddziałów. Budynek jest pusty, jak po właśnie zakończonej wielkiej wyprowadzce. Pozostały tylko pamiątki po pacjentach: zabawki, kartki pocztowe, instrukcje podawania leków. Łóżka już zsunięto do magazynów. Na ścianach wiszą słuchawki, które umożliwiają wysłuchanie listów, jakie mali pacjenci wiedeńskiego szpitala pisali do swych rodziców. (…)
W przerwie wędrówka po innych obiektach, gdzie aktorzy Marthalera odczytują fragmenty nazistowskich przemówień. Nie to jednak robi największe wrażenie. Oto bowiem opustoszały budynek, który oglądaliśmy na początku, ma rozświetlone okna, a z ukrytych głośników dobiegają dziecięce śmiechy. Prosty zabieg inwersji czasowej wywołuje efekt absolutnej grozy, jednocześnie wzmacniając sens pierwszej części spektaklu: milczenie pustych szpitalnych sal było możliwe, bo choć wszyscy byliśmy i jesteśmy uczestnikami, milczymy, milczeniem przyjmując logikę racjonalizacji prowadzącej do zagłady.
Podobny efekt, bez żadnego zbędnego sentymentalizmu, osiąga Teatr 21. Przekaz jest prosty i twardy, jak twarde jest życie aktorów T21 poza sceną, gdy zamiast życzliwych widzów na co dzień mierzyć się muszą w najlepszym przypadku z obojętnością, często zaś z bezinteresownym okrucieństwem bliźnich niemogących znieść ich odmienności.