Koniec świata, jaki znaliśmy?
Co to będzie? To główne dziś pytanie, zwłaszcza w gronie tych, którzy na Andrzeja Dudę nie głosowali.
W ruch poszły wszystkie możliwe wzory interpretacji wyników wyborów, znowu przypominana jest mapa rozbiorowych podziałów doskonale pasująca do mapy regionów, gdzie zwyciężył Bronisław Komorowski, a gdzie prezydent elekt.
Zabawy nieszkodliwe, niewiele też wyjaśniające – potrzebujemy map o znacznie większej rozdzielczości, bo na nich widać, o czym pisałem z Martą Mazuś w POLITYCE – że młodzi do 29. roku życia swoimi decyzjami złamali (już w pierwszej turze) zaborową tradycję – to dla mnie o wiele ważniejsze niż fakt, że reszta głosuje zgodnie ze starym wzorem kulturowym.
Ważniejsze, bo wybór Andrzeja Dudy oznacza po prostu zerwanie z dotychczasową tradycją polityczną i kulturową hegemonią – nowy prezydent, chce czy nie, będzie skazany na tworzenie nowego języka polityki i opowieści o Polsce i Polakach we współczesnym świecie (o tym z kolei pisałem na początku roku).
Na razie stał się ucieleśnieniem potrzeby na taki nowy język, choć go w trakcie kampanii nie zaproponował. Przekonał innymi atrybutami, nie napotykając konkurencji w postaci Magdaleny Ogórek czy Adama Jarubasa, zyskując natomiast wiatr w plecy ze strony Pawła Kukiza.
Przez ostatnie lata realizowałem projekt „Fraktale”, wychodzący z hipotezy, jaką sobie postawiłem w 2009 r. w trakcie Kongresu Kultury Polskiej. Analizując tamto wydarzenie, zauważyłem, że ważniejsze od tego, co zostało powiedziane na salach obrad, było to, czego nie wypowiedziano i kto w obradach nie uczestniczył, lecz zabierał głos w licznych wydarzeniach antykongresowych.
Po Kongresie Agnieszka Arnold zabrała się za realizację filmu o polskiej kulturze – powstał dokument „Jak to jest” przedstawiający zaskakujący obraz polskiego społeczeństwa wyrażającego się poprzez różnorodne praktyki kulturowe tak odbiegające od establishmentowej wizji świata, że praca trafiła na półkę. Film można było zobaczyć na organizowanym przeze mnie seminarium „Spisek kultury” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w marcu 2011 r.
To doświadczenie zachęciło mnie do dalszych poszukiwań i rozwijania hipotezy o coraz większym nieprzedstawionym obszarze rzeczywistości społecznej i kulturowej. Nie chodzi jedynie o zafałszowany głównonurtowy dyskurs medialny, mechanizmy „unieobecniania” są znacznie bardziej złożone, zaczyna się od tego, co już było widoczne podczas Kongresu Kultury – braku podstawowych danych umożliwiających opis społecznej rzeczywistości.
Brak ciekawości badawczej, brak innowacji metodologicznych w naukach społecznych – to z kolei powody, dla których takie zjawiska jak bunt ACTA-wistów zostały najpierw niedostrzeżone, a potem zamiecione pod dywan – już wspominałem, że największy masowy protest młodzieżowy do dziś nie doczekał się poważnych badań.
Brak reprezentacji symbolicznej w przestrzeni publicznej przekłada się na brak reprezentacji w polityce głównego nurtu, którego Bronisław Komorowski stał się symbolem (a jego rewersem Jarosław Kaczyński). Wystarczyło jednak, żeby na scenę wkroczył Paweł Kukiz krzyczący głosem owej części nieobecnej, by dominujący w przestrzeni publicznej obraz rzeczywistości (co znajdywało potwierdzenie w wynikach sondaży pokazujących wysokie zaufanie i poparcie dla Komorowskiego) zaczął pękać, a w szczeliny wsiąkać strumyki innych opowieści.
Nie ma znaczenia, czy były one spójne i racjonalne – rozsadziły skutecznie monolit obowiązujących dotychczas ram symbolicznych. Proces ten wyraźnie już było widać w skali lokalnej podczas wyborów samorządowych.
Pewno bez Kukiza tego pęknięcia by nie było, beneficjentem jego roboty stał się natomiast Andrzej Duda jawiący się dla swoich wyborców jako nadzieja na rekonstrukcję owych ram symbolicznych tak, żeby znalazło się w nich miejsce dla dotychczas nieobecnych i wykluczonych.
Jak pokazują Bob Jessop i Ngai-Ling Sum w „Towards A Cultural Political Economy”, nie ma możliwości stworzenia pełnego pola reprezentacji, zawsze będzie ono wynikiem redukcji złożoności społecznego życia. Kluczowe pytanie: według jakich osi taka redukcja nastąpi i kto w nowych ramach się nie zmieści? I nie mniej ważna kwestia – czy powstaną konkurencyjne ramy symboliczne, które swoją siłą i atrakcyjnością uniemożliwią narzucenie hegemonii projektu, jaki wyłoni się (najprawdopodobniej) ze zwycięstwa Andrzeja Dudy. Świat, jaki znaliśmy, skończył się bezpowrotnie.
Innymi słowy, dotychczasowe wojny kulturowe, jakie obserwowaliśmy w przestrzeni medialnej, przekształcą się w gorącą wojnę o symboliczną hegemonię. Kultura stanie się polem i instrumentem politycznej walki, ubiegłoroczny spór o Golgota Picnic to tylko jej przedsmak.
Niebezpieczna jest jednak nie tyle polityczna instrumentalizacja kultury, ile cena, jaką za nią przyjdzie zapłacić – ograniczenie wolności twórczej, kulturowej ekspresji. Tej wolności musimy bronić za wszelką cenę niezależnie od rozwoju wydarzeń politycznych w nadchodzącej przyszłości.