Zwycięzca bierze wszystko, czyli być jak 1 procent
Koncentracja bogactwa trwa – do końca tego roku połowa ziemskiego majątku znajdzie się w rękach 1 proc. najbogatszych ludzi. Na razie mają oni „tylko” 48 proc.
Wyniki te ogłosiła brytyjska organizacja Oxfam, by podrzucić temat na rozpoczynające się niebawem Forum Ekonomiczne w Davos. W zeszłym roku Oxfam zrobił inną wrzutkę – wyliczył, że 85 najbogatszych miliarderów ma tyle, co połowa najbiedniejszych ludzi na świecie.
Problem rozwarstwienia ekonomicznego przestał już być jedynie zadaniem dla lewicowej wrażliwości, konsekwencje nierówności wykraczają daleko poza kwestie sprawiedliwości społecznej. OECD ostrzega np., że po prostu grożą dalszemu wzrostowi gospodarczemu. Cóż, jeśli ten wzrost ma zależeć od popytu, to rzeczywiście biedni mają coraz mniej na zakupy, a bogaci wcale tak dużo kupować nie chcą, tylko uciekają z kasą do rajów podatkowych.
Na inny problem zwrócił wczorajszy „The Guardian” – Wielka Brytania to kraj o najszybciej rosnącym rozwarstwieniu w Unii Europejskiej i już 40 proc. rodzin znajduje się poniżej progu ubóstwa, które wyklucza z możliwości pełnego uczestnictwa w życiu społecznym.
Co więc robić – należy zapytać po leninowsku. Dobrym tłem do takich rozważań jest monachijska konferencja DLD15 (Digital-Life-Design), na którą zjechali różni animatorzy cyfrowej rewolucji. Część z nich ciągle wierzy, że zbawią świat za pomocą swoich technologii. Doskonałą ilustracją takiego sposobu myślenia było wystąpienie Maxa Levtchina, współtwórcy PayPala. Levtchin pracuje teraz nad serwisem finansowym dla „millenialsów”, który będzie także oferował wsparcie, by zwiększyć „hirability”, czyli zatrudnialność, bo np. – i tu zacytuję w wolnym przekładzie – „skończyłeś geografię, a chcesz być produktywnym członkiem społeczeństwa wiedzy (dosłownie: productive member of the knowledge society), musisz zaopatrzyć się drogą kupna w odpowiednie umiejętności. Dostaniesz więc od nas kredyt z opcją rozpoczęcia spłaty po pół roku, kiedy już zaczniesz zarabiać”. Fajne, kto nie chciałby być produktywnym członkiem społeczeństwa wiedzy?
Problem w tym – na co zwracali inni, bardziej krytyczni mówcy – że na przeszkodzie stoi wiele barier. Po pierwsze automatyzacja, zmniejszająca popyt na pracę. Po drugie, logika gospodarki cyfrowej polegającej na regule „winner takes all”, zwycięzca bierze wszystko. Po prostu rozkład statystyczny sukcesu w sieci ma charakter potęgowy, a nie normalny. Nie ma w nim miejsca na środek, jest miejsce dla kilku Zuckerbergów i Levtchinów oraz długi ogon prekariatu. Pisałem o tym w „Antymatriksie” (książce) już ponad dekadę temu, odwołując się do najnowszych (wtedy) badań nad dynamiką sieci społecznych. Wniosek już wtedy był jednoznaczny – bez interwencji politycznej tego rozkładu się nie zmieni, rządzić będzie reguła św. Mateusza, czyli bogaci będą się bogacić, biedni biednieć.
Raport Oxfamu potwierdził, że tak rzeczywiście się dzieje. Na dodatek nie potwierdziły się obietnice gospodarczych liberałów przekonujących, że należy zmniejszać podatki, bo wówczas ruszy fala prywatnych inwestycji, ze swej „natury” efektywniejszych niż inwestycje publiczne. Nic takiego się nie stało, korporacje takie jak Google chętnie korzystają z publicznej infrastruktury (np. autobusy dowożące pracowników Google zatrzymują się miejskich przystankach i korzystają z publicznych dróg w Kalifornii), niechętnie jednak płacą podatki i jeszcze mniej chętnie inwestują. W rezultacie, jak narzekał Jeff Jarvis, infrastruktura w USA ulega trzecioświatowej degradacji.
No więc właśnie, co robić? Odpowiedzią jest powrót do ideoaktywnego państwa, bo coraz więcej analitycznych argumentów pokazuje, że bez niego nie będzie nie tylko dobrej infrastruktury, ale także kreujących nowe rynki innowacji – jak pokazuje Mariana Mazzucatto w znakomitej książce „The Entrepreneurial State”, większość przełomowych innowacji XX wieku miało początek w programach publicznych, a spora część dzisiejszych korporacji, z Apple na czele, korzystała na starcie z publicznej pomocy.
Oczywiście te publiczne inwestycje możliwe są tylko wtedy, gdy państwo aktywnie zbiera podatki. Progresywny system opodatkowania jest z kolei jednym z elementów zmniejszania nierówności. Oczywiście redystrybucja w postaci systemu podatkowego nie powinna być jedynym sposobem, pozostałe elementy to wysokiej jakości usługi publiczne, jak powszechna edukacja, infrastruktura, dostęp do kultury. Tu niestety wracamy do mojej wczorajszej dyskusji z Rafałem Wosiem o siły polityczne, które byłyby w stanie zamienić tę wiedzę na projekt polityczny, jaki zyskałby demokratyczną legitymację. Być może odpowiedzi dostarczą Grecja i Hiszpania, gdzie szybko dojrzewają nowe projekty polityczne i szybko zyskują społeczne poparcie.