Dopiero początek? Monachium, DLD 15 – dzień pierwszy
Tegorocznej konferencji Digital Life Design, organizowanej przez koncern medialny Huberta Burdy, towarzyszy hasło: to dopiero początek.
Czyli cyfrowa rewolucja jeszcze się na dobre nie rozkręciła, choć coraz więcej krytyków ma jej już szczerze dość. Jeśli jednak budować analogie do czasów Gutenberga, pioniera nowych mediów sprzed ponad 500 lat, to skutki ówczesnej zmiany – kulturowe, społeczne, polityczne i gospodarcze – ujawniły się dopiero po dziesiątkach lat.
Na pierwsze powieści i prasę trzeba było czekać ponad 100 lat, zmianom politycznym towarzyszyły krwawe wojny, a taśmowa produkcja przemysłowa wzorowana na masowej produkcji książki to dopiero początek XX wieku. Pozatechnologiczne skutki zmiany cyfrowej mogą nastąpić szybciej, lecz jak zauważył Hubert Burda, trzeba być gotowym na wszystko. Nie ma co liczyć, że przetrwają stare modele biznesowe, do jakich przywykł świat mediów i kultury. Nowych nie znamy, ale też nie ma co liczyć, że ludzie będą skłonni tak samo płacić za treści cyfrowe, jak płacili za nie na nośnikach materialnych. Poza tym czekają nas wstrząsy na rynku pracy, bo jak przekonywał Andrew McAfee, współautor książki „The Second Machine Age”, tym razem technologiczna destrukcja zatrudnienia nie ma analogii w poprzednich przemianach. Ale potem optymistycznie dodał, że technologia nie jest przeznaczeniem, to kształtujemy sami.
Z ubiegłorocznego doświadczenia wiem, że na DLD pada dużo bon motów, szarlatani mieszają się z wizjonerami, w sumie targowisko różności i czasami próżności. Dziś grozą powiało, gdy wystąpił Travis Kalanick, szef Ubera. Gdyby dziś Uljanow szykował rewolucję, to pod pseudonimem Kalanick albo Uber. Bez mrugnięcia okiem i cienia zażenowania opowiadał przez kwadrans, jak zbawi świat dzięki swojej aplikacji: da zatrudnienie dziesiątkom tysięcy ludzi, zmniejszy globalne ocieplenie, przyczyni się do wzrostu gospodarczego i uczyni nasze miasta lepszymi. Gdy potem niemiecka dziennikarka próbowała go docisnąć, zadając trudne pytania, choćby o weryfikację kierowców (to w kontekście ponurych wypadków gwałtów w Indiach), Kalanick zaczął bełkotać o współtworzeniu przez Ubera nowego systemu bezpiecznego miasta. Dobrze jednak posłuchać i takich, bo inaczej człowiek by nie uwierzył.
Niesmak po Kalanicku zmniejszyła świetna sesja o dziennikarstwie post-Charlie. Jak stwierdził Bruno Patino z telewizji francuskiej, od paryskiego zamachu mówić można o Augmented Real Life Coverage. To świat, w którym serwisy społecznościowe są równoprawnym, a nawet głównym źródłem informacji – prezydent Francji, podobnie jak większość dziennikarzy, dowiedział się o tragedii z sieci, za pomocą smartfona. Ta dominacja serwisów społecznościowych w dystrybucji informacji nie oznacza końca dziennikarstwa, przeciwnie – tradycyjne media, choć już nie mają zbyt wielkich szans na bycie pierwszymi w informacyjnym wyścigu, to jednak ciągle mogą posługiwać się kapitałem zaufania w nadawaniu sensu płynącym zewsząd, zwłaszcza podczas wypadków, informacjom. Wymaga to jednak nowej wrażliwości, jej brak prowadzić może do takich konsekwencji, jak po zamachu bombowym w Bostonie.
Inna ciekawa sesja dotyczyła startupów. Francuska ministra ds. cyfrowych Axelle Lemaire opowiadała, jak stworzyła markę French Tech, pod którą francuskie młode firmy high-tech zawojowały Las Vegas podczas ostatniego CES, zdobywając kilkadziesiąt nagród. Jeden z elementów programu to inicjatywa Jeudigital, czyli cyfrowe czwartki – comiesięczne spotkania, podczas których młodzi przedsiębiorcy spotykają się z potencjalnymi inwestorami i ministrami rządu. Z high-techu udało się wytworzyć we Francji modę, a sukcesy na tym polu są uznawane również w kręgach politycznych, co razem przekłada się na dobry klimat dla przedsiębiorców technologicznego sektora.