Ostatnie chwile Che Guevary, czyli toksyczny romantyzm rewolucji

źródło: 2004-2014 bboystickly

500, 600 – tak zaszyfrowany komunikat oznaczał: „Che Guevara, zlikwidować”. Awanturniczego rewolucjonistę uratowałoby 700 (keep him alive) zamiast 600. Nie miał szczęścia, zginął w Boliwii 9 października 1967 r. Kim był? Felix Rodrigues, agent CIA uczestniczący w pojmaniu i egzekucji Guevarry, nie ma wątpliwości: Che był awanturnikiem i mordercą.

Dla biedoty Ameryki Południowej stał się symbolem rewolucji i oporu przeciwko amerykańskiemu imperializmowi, dziś na całym świecie funkcjonuje jako popkulturowa ikona. Gdy sieć C&A wprowadziła na polski rynek koszulki ze słynnym wizerunkiem Che, napotkała mężny opór – konsumencki bojkot zmusił firmę do wycofania trefnego towaru. Popkulturową i medialną grę z Guevarą doskonale puentuje Zbigniew Libera w swym montażu ostatniego zdjęcia Che.

Che, Zbigniew Libera, Pozytywy


Czy może istnieć jedna, obiektywna pamięć takich postaci, jak Guevara, Lenin, Trocki? Po zwaleniu pomnika Lenina w Charkowie trwa spór, kim właściwie był wódz bolszewików: serdecznym rewolucjonistą pragnącym pokoju na świecie i sprawiedliwości społecznej, którego idee zepsuł zły Stalin, czy też totalitarny projekt był zapisany już w programie leninowskiej partii bolszewickiej. Czy był na swój sposób ukraińskim patriotą, który określił granice państwa ukraińskiego we współczesnym kształcie, jak przekonuje Oleksij Radinsky w „Dzienniku Opinii”. Czy rację raczej mają ci ukraińscy historycy, którzy przekonują, że Ukraińska Republika Radziecka była konicznym ukłonem wobec Ukraińców i siły zarówno rewolucji ukraińskiej, jak i projektu niepodległościowego Ukraińskiej Republiki Ludowej. W zamian za te granice Ukraińcy dostali możliwość życia przez ponad 70 lat w ZSRR, ze wszystkimi urokami jego ustroju, z Wełykym Hołodomorem włącznie.

Cóż, pomniki i ich bohaterowie żyją i uczestniczą w historii, nie są martwymi artefaktami, stosunek do nich jest zarówno stosunkiem do przeszłości, jak i do przyszłości. W Polsce po 1918 r. rozpoczął się (barbarzyński, stwierdziliby zapewne Rosjanie) akt derusyfikacji Warszawy. A przecież Polacy powinni być wdzięczni choćby carowi Aleksandrowi, że wywalczył na Kongresie Wiedeńskim Królestwo Polskie.

Co jednak ciekawe, być może zupełnie inaczej wyglądałaby ta niepodległość, gdyby nie aktywność polskiego patrioty, Karola Marksa. Zafascynowany polskim duchem powstańczym i zmartwiony losem powstania styczniowego przekonywał, że niepodległość Polski jest warunkiem zwycięstwa europejskiego proletariatu. Jak pisał, Europa potrzebowała milionów polskich bohaterów, żeby powstrzymali azjatyckie hordy atakujące z rosyjskiego stepu (nie był Marks bardzo politycznie poprawny).

Marksa czytał niejaki Piłsudski, choć na marksizm nigdy nie przeszedł (swoją drogą krótki czas studiował Marszałek w Charkowie, który był ważnym ośrodkiem polskiej kultury, co widać do dzisiaj). Jednak zarówno te lektury, jak i poparcie Marksa dla sprawy niepodległości Polski pomogły mu w zdefiniowaniu swojego programu: socjalizm i niepodległość to jedno.

I tak nasza niepodległość, o czym zapominają polscy narodowcy, świętując hałaśliwie socjalistyczne de facto święto 11 listopada, była głównie dziełem rewolucyjnego i demokratycznego ruchu socjalistycznego. Marszałek wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość, ale co wcześniej zrobił, to zrobił pod szyldem PPS.

Ciekawe, jak Marks skomentowałby dzisiejszą obronę przez część lewicy Lenina i pomników po ZSRR? Czy broniłby sprawy niepodległości Ukrainy, tak jak 150 lat temu wypowiadał się w sprawie Polski, czy straszyłby ukraińskim nacjonalizmem? No i czy nosiłby koszulkę z wizerunkiem Che na piersiach?