Termopile polskie, 3 Maja z Janem Klatą
Wrocławski Teatr Polski postanowił uczcić rocznicę Konstytucji 3 Maja premierą „Termopil polskich” Tadeusza Micińskiego w reżyserii Jana Klaty. Przedstawienie zapowiadano jako „najbardziej polityczny z politycznych” spektakli tego reżysera, a w programie dyskretnie podpowiedziano, że poprzednia inscenizacja Andrzeja M. Marczewskiego z 2006 r. zakończyła się klapą. „Termopile” Klaty publiczność przyjęła brawami na stojąco, ja po zakończeniu napisałem krótko na Twitterze: „#Wrocław No to po Termopilach polskich Micińskiego w reżyserii Klaty – wracamy na tarczy, warto było jechać”. Czytelnicy zauważyli czujnie, żebym się zdecydował, czy premiera była sukcesem czy porażką – rzeczywiście, chciałem napisać, że wróciliśmy (wybrałem się do Wrocławia z rodziną) „z tarczą”. Teraz jednak zaczynam się zastanawiać, czy zgodnie z konwencją sztuki Micińskiego, która przedstawia „myśli z mrącej głowy księcia Józefa Poniatowskiego”, choć napisałem co innego, niż zamierzałem, to jednak napisałem to co powinienem. Tak, warto było jechać – Klata przedstawił świetny teatr, który rozpanoszył się w głowie ciągle atakując obrazami ze sceny. I tu zaczyna się kłopot – jak sobie poradzić z interpretacją utworu tak niejednoznacznego w tak złożonej, brawurowej inscenizacji. Na razie Klata – Bendyk 1 : 0, a więc jednak „na tarczy”.
Koniec jednak z kapitulanctwem, czas podjąć wyzwanie. Po co dziś wystawiać utwór, o którym Jerzy Trela powiedział niedawno w Gazecie Wyborczej (w kontekście inscenizacji w Starym Teatrze w Krakowie w latach 80.):
W 1986 roku wystawialiśmy Termopile polskie Micińskiego. Słaby dramacik, ale polityczny, antyrosyjski.
Czy tu kryje się odpowiedź – w 2006 r. inscenizacja odniosła fiasko, bo górę wziął „słaby tekst”, a nie miał znaczenia polityczny kontekst? Dziś wątek rosyjski sam się narzuca:
Oto ja, wierny Twój sługa – dzięki reformom wojennym utworzyłem potężną armię, która nie nosi pruskich peruk i ma roysjskiego ducha, jakiego nie było nigdy. Hasłem jego: Wpieriod! My atakujemy, Europa drży i cofa się wstecz. Armia 150 tysięcy czeka w Krymie. Drugie tyle zebranych wita Cię po drodze. Musimy rosnąć – bo prawem Natury: kto nie może rosnąć – musi się umniejszyć.
Napisane 100 lat temu, a czyta się jak współczesną publicystykę o konflikcie ukraińskim i Rosji. Ba, w sztuce pojawiają się wręcz wstawki publicystyczne – gdy książę Poniatowski mówi do Kościuszki, by zagrał kozaka na scenie pojawiają się aktorzy z tekturowymi tarczami odtwarzający ponure sceny z Majdanu z najbardziej krwawych dni lutego. Czyżby więc „Termopile polskie” Klaty były tanią publicystyką w świetnym teatralnym wykonaniu? Na pewno współczesny kontekst polityczny pomaga w recepcji sztuki, pewno też jednak aktualność zbytnio koncentruje uwagę. Czy jest to sztuka antyrosyjska? Eksponuje wszak carycę Katarzynę i jej faworytów zgodnie z obrazem nienasyconej seksualnie Niemki zasiadającej na carskim tronie, rządzącej bezwzględnie za pomocą łóżka, korupcji i armii. Uznając jednak takie przedstawienie za antyrosyjskie, uznać także trzeba by „Termopile” za antypolskie – król, prymas, magnaci wpisują się doskonale w obraz słabości, podłości i zdrady, które doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej.
Nie w tym jednak rzecz, jaką międzynarodową wymowę polityczną ma sztuka Klaty – spór rozstrzyga odwołanie do kreskówki „Wilk i zając”, ustawiające odwieczny jakoby antagonizm w komiksowej konwencji niekończącej się gonitwy między bohaterami kultowego sowieckiego filmu animowanego. „Termopile” odnoszą się jednak do konkretnego etapu historii, momentu w sumie dla Polski najtragiczniejszego, kiedy też powstały wszystkie tematy i symbole definiujące składniki naszej tożsamości, przywoływane nieustannie przy różnych okazjach: Targowica, zdrada, honor, bohaterstwo. Klata ten uniwersalizm tematów sprzed ponad 200 lat od razu sygnalizuje – w prologu Wita idzie z Witołdem, chłopcem ubranym w strój „Małego Powstańca”. Dziecko niezdarnie poprawia przyduży hełm, jaki znamy z pomnika i mówi:
Kula armatnia oderwała mi nogę, resztę jej odciął chirurg swą piłą. Wpadli kozacy, piki rozerwały mi wnętrzności. Tedy podeptał mię jeszcze butami oddział infanterii pruskiej.
Śmiać się czy płakać? Wszak rzeź Pragi dokonana przez jegrów Suworowa wydarzyła się na prawdę, biorąc pod uwagę proporcje liczebne liczmy mieszkańców i ofiar, było większą masakrą, niż Powstanie Warszawskie. Publiczność jednak reaguje w czasie sztuki śmiechem, uznając jakby, że Jan Klata świetnie się bawi, z właściwą dla siebie manierą wykpiwając patriotyczne nadęcie – Kościuszko jako indianin, książę Józef jako bokser w czapce z papieru słabą stanowią alternatywę dla „obozu zdrady”. Ostatnia jednak scena, nie będę jej zdradzał pokazuje, że reżyser potraktował zarówno tekst Micińskiego, jak i temat śmiertelnie poważnie. Jak skomentował jeden z znajomych obecnych na premierze: „Klata postanowił udowodnić „Termopilami”, że jest prawdziwym Polakiem.” Hm, o co więc chodzi?
Pewno warto sięgnąć, szukając odpowiedzi np. do książki Andrzeja Ledera „Prześniona rewolucja”. Dzisiejszy Polak to w swej masie „leming” (by użyć ulubionego określenia patriotyczno-prawicowych publicystów) wygrzewający się na leżaku gdzieś na urlopie, zadowolony, że tysiąc lat czekania opłaciło się – może w końcu żyć pełnią życia korzystając z „najlepszej koniunktury dla Polski w ciągu ostatnich setek lat”, jak przypomniały obchody 10-lecia w Unii Europejskiej. Tenże Polak zanurzony jest w symbolicznym uniwersum ukształtowanym ponad 200 lat temu, w ciągu opisywanego przez Micińskiego ćwierćwiecza zakończonego śmiercią księcia Józefa w 1813 r . Tyle tylko, że to uniwersum, zarówno obrazy zdrady, jak i chwały nie pasuje do współczesnej polskości. Bo jest anachroniczne?
Nie w tym rzecz. Po prostu, jak pokazuje Andrzej Leder, współczesny Polak w swej masie to efekt wielkiej rewolucji, jaka dokonała się w latach 1939 – 1956, rewolucji prześnionej, narzuconej z zewnątrz, która jednak zmiotła starą strukturę społeczną i wyniosła nowy podmiot, dla którego nie było miejsca w I Rzeczypospolitej, niewiele też było miejsca w II RP – chłopstwo. Ono na skutek rewolucyjnego procesu emancypacji i awansu jest dziś demograficznym fundamentem współczesnej klasy średniej III RP. Leder pisze:
Wyniesienie do rangi politycznego ideału transformacji lat 1989-1990, czyli drugiego etapu mieszczańskiej rewolucji, przy całkowitym zapoznaniu lub symbolicznym odcięciu się od jej pierwszego etapu, który dokonał się w latach 1939-1956, prowadzi do dezorientacji i – ostatecznie – objęcia ambiwalentnym czy wręcz niechętnym osądem całego splotu historycznych wydarzeń rozgrywających się na przestrzeni pięćdziesięciu lat.
Trudności w interpretacji „Termopil polskich” Klaty i reakcji na różne sceny tę dezorientację dobrze ilustrują. Nie jesteśmy lemingami, lecz społeczeństwem, które dojrzało do tego, by odzyskać tożsamość bliższą swej genealogii. Bo znowu odwołując się do Ledera:
Polskie fantazje dotyczące pozostawionych „gdzieś tam” dworków są zapewne mniej niebezpieczne dla sąsiadów, mogą jednak głęboko zatruć myśli polskiego społeczeństwa. Odbierają mu bowiem świadomość swojego miejsca w świecie, budują fałszywe tożsamości, a ostatecznie – kast but not least – fałszują hierarchię celów, które wyznaczają sobie poszczególni przedstawiciele najsilniejszych społecznie grup, jak i te grupy jako całościowe podmioty polityczne.
Koniunktura, którą cieszyliśmy się przez chwilę i na którą czekaliśmy setki lat najprawdopodobniej się skończyła, historia budzi się do życia. Dobry czas, by zmierzyć się z „Termopilami polskimi” – dzięki Janowi Klacie za tę możliwość. Nawet jeśli polegnie się podczas interpretacji jego dzieła.