Dobra dekada
Polacy świętuję dziesiątą rocznicę wstąpienia do Unii Europejskiej rekordowym poparciem dla tego projektu – członkostwo w UE popiera 89% społeczeństwa (zgodnie z badaniami CBOS). Rekord nie tylko w historii Polski, zdaje się nigdy podobnego entuzjazmu nie wykazywało żadne ze społeczeństw europejskich. Nie wiem, co się skłania na ten wynik – pewno niebagatelną rolę odgrywa świadomość ukraińskiego kryzysu, który uświadamia możliwą alternatywę dla historii Polski po 1989 r.
Dekadę temu 30 kwietnia 2004 r. oglądałem komedię „Good Bye Lenin” – dobre przypomnienie wcale nieśmiesznego świata sprzed 1989 r. Nieśmiesznego, choć do dziś nie dość dobrze opisanego, bo jego opis wymaga jednak lepszego klucza, niż wytrych, że PRL był czasem nienormalnym, porzucając go wybraliśmy „normalność”. To przekonanie o nowej normalności stępiło zdolność do dobrej krytyki kapitalizmu, jaki sobie po 1989 r. zafundowaliśmy. A kapitalizm nigdy nie był tworem „normalnym”, tylko historyczną ewoluującą formacją społeczno-gospodarczą, formowaną nie tylko przez rynek, lecz w jeszcze większym stopniu przez ideologię.
Trafiliśmy więc nie do „normalnego”, lecz konkretnego kapitalizmu, a za normalną przyjęliśmy dominującą ideologię neoliberalną. Okazuje się jednak, że normalne bywa patologiczne – wyrazem tej patologii jest choćby kryzys rozpoczęty w latach 2007/8. Orientując się w 1989 r. na Zachód i integrację z Unią Europejską wybraliśmy jedną z form realizacji neoliberalnego projektu – warianty chiński czy rosyjski nie były wcale systemową alternatywą, lecz jedynie proponują inny sposób politycznego zarządzania kapitałem, choć ta zdolność politycznego oddziaływania jest i tak ograniczona – widać to po pierwszych tygodniach ograniczonych ciągle sankcji wobec Rosji, kiedy ekonomiczne prognozy mówią o spadku PKB Rosji w 2014 r. nawet o 5%.
Wybraliśmy w 1989 r. Zachód i zdołaliśmy do tego wyboru dostosować środki na tyle, by możliwa była integracja w struktury bezpieczeństwa (NATO) i gospodarki. Oczywiście, że był to proces neokolonialny w sensie takim, jak Immanuel Wallerstein definiuje relacje między centrum a ośrodkami półperyferyjnymi i peryferyjnymi. Problem w tym, że centrum zawsze oddziałuje na peryferie niezależnie od ich wyboru – przekonały się o tym elity sarmackiej Rzeczypospolitej. Ceny na zboże dyktował Amsterdam w ten sposób bezpośrednio wpływając na strukturę gospodarki i kolonizując Rzeczpospolitą.
Zdecydowanie lepszym wyjściem jest podjęcie aktywnej gry z centrum, by uczynić z niej proces prowadzący do wyników korzystnych dla wszystkich. Tak analizowana dekada w Unii i piętnastolecie w NATO uznane być muszą za niewątpliwy sukces. Sukces, który tym bardziej wymaga dziś krytycznej analizy, bo wcale nie jest pewny przebieg kolejnej dekady. Normalność zakończyła się nie tylko w sferze gospodarczej, wróciła także na porządek dzienny kwestia bezpieczeństwa strategicznego. Wróciła po prostu historia. I ten powrót uświadamia wagę i słuszność strategicznych polskich wyborów po 1989 r. Skoro jednak nie można żyć w świecie doskonałym, o czym przekonało fiasko komunizmu, lepiej starać się żyć w świecie najlepszym z możliwych.
Walkę o wejście do tego świata pokazuje film Katarzyny Kolendy-Zaleskiej „Cud historii”, dokument przygotowany przez TVN przy wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Wczoraj odbyła się jego premiera – szedłem na nią ze sporym niepokojem, że zobaczę rozwiniętą wersję słynnego już spotu reklamowego. Niepokój był niepotrzebny, warto zobaczyć „Cud historii” żeby zrozumieć, że jeszcze kilkanaście lat temu nic nie było oczywiste. I znów przestaje być oczywiste, o czym przypomina ukraińskie memento pod koniec filmu pokazujące ludzi, którzy za europejskie marzenie gotowi byli umierać.