Byliśmy głupi czy zdrada klerków? Dyskusja po wywiadzie z Marcinem Królem
Opublikowany w ub. tygodniu w „Wyborczej” wywiad z prof. Marcinem Królem „Byliśmy głupi” wywołał, czego można się było spodziewać, gorącą dyskusję. Marcin Król zbiera cięgi z lewa, z prawa i ze środka. Filip Memches w „Rzeczpospolitej zarzuca Królowi „konserwatywny nihilizm”:
Marcin Król prezentuje postawę, którą można by określić mianem konserwatywnego nihilizmu. W XX wieku przyjmowali ją rozmaici intelektualiści rozczarowani liberalną demokracją i bojący się widma rządów motłochu, rozwścieczonego dystynkcją elit i przedmiotowym traktowaniem przez nie plebsu. Pogarda dla pospólstwa towarzyszyła też przed rewolucją 1789 roku francuskiej arystokracji, która chciała zachować swoje przywileje. Jak wiemy, marnie na tym wyszła.
Konserwatywny nihilizm obciążony jest bowiem pychą. Wynika ona z przeświadczenia o tym, że ostatnie zdanie musi zawsze należeć do oświeconego inteligenta. Ale mam dla Marcina Króla dobrą nowinę: ostatnie zdanie nie należy do niego. Można się o tym dowiedzieć w końcowej scenie „Nie-boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego, kiedy konający rewolucjonista Pankracy woła: „Galilaee, vicisti!”. I nie przekreślą tego skandale obyczajowe wśród księży.
Można więc tak, ale można też skrytykować krytykę Króla w sposób, jaki dziś zaproponował w „Wyborczej” prof. Andrzej Jajszczyk, szef Narodowego Centrum Nauki. On z kolei zarzuca Królowi utopizm oraz złe rozpoznanie sytuacji, bo choć nie jest w Polsce doskonale, to jednak nie jest tak źle, jak pisze o tym Marcin Król. I w zasadzie, to na co najbardziej Marcin Król narzeka, czyli schamienie społeczeństwa i jakości debaty publicznej nie jest wynikiem głupoty intelektualistów w czasie transformacji, tylko skutkiem swoistej „zdrady klerków”: przecież nikt im nie bronił pilnować jakości oferty studiów humanistycznych, humaniści jednak obudzili się dopiero wówczas, gdy sami poczuli zagrożenie brakiem chętnych na swe nauczanie.
Wywiad z Marcinem Królem spełnił więc swoje zadanie, bo wywołał dyskusję, która pokazuje, że nie sposób dokonać spójnej diagnozy polskiej rzeczywistości. Sytuacja podobna, jak dyskusja wokół Łodzi, jaka wybuchła po tekście Michała Matysa: jest Łódź miastem upadku, czy nadziei? Jeśli popatrzeć na wykluczonych, katastrofa. Jeśli popatrzeć na inwestycje, inicjatywy społeczne, dzieje się. Podobnie Bydgoszcz: miasto bydgoskiej rezygnacji, czy olbrzymiego potencjału którego symbolem jest Pesa?
Każdy fragmentaryczny obraz jest prawdziwy – oczywiście, można uspokajać się statystykami i mówić, jak prof. Jajszczyk, że nierówności w Polsce maleją. Ale warto podrążyć dlaczego, skoro do 2004 r. byliśmy w Europie krajem o najwyższej dynamice wzrostu tych nierówności? Czy nie jest aby tak, że po akcesji do Unii kasa dla rolników i na infrastrukturę (zatrudnienie dla robotników o niskich kwalifikacjach) podciągnęła najgorzej usytuowanych. Czy to jest jednak zmiana strukturalna, czy chwilowy paliatyw?
Bo patrząc na perspektywy, jeśli rząd zakłada, że w 2023 r. nakłady na badania i rozwój osiągną 2% PKB, to mówi kilka ważnych rzeczy. Po pierwsze, realnie ocenia potencjał naszego systemu naukowo-technicznego, więcej kasy nie wchłonie, ma już problem teraz z wypasioną infrastrukturą, po której często hula wiatr. Ten realizm jest jednak przyznaniem się, że wieloletnie reformowanie systemu naukowo-innowacyjnego w Polsce nie przyniosło skutków, klerkowie okazali się silniejsi. W rezultacie w 2023 r. już naprawdę będziemy mogli powiedzieć, nie tylko że byliśmy, lecz że jesteśmy głupi (Koreańczycy policzyli, że przy swej, podobnej zresztą do polskiej, sytuacji demograficznej, jeśli chcą dalej się rozwijać, by wyrównać poziom życia z czołówką, muszą przeznaczać już teraz na B+R 5% PKB).
Profesor Jajszczyk pisze:
To, co najbardziej zabolało mnie w wywiadzie, to kapitulacja intelektualisty wobec diagnozowanych (niekiedy, moim zdaniem, błędnie) problemów. Czyż propozycja przebudowy świata z jednoczesnym przyznaniem się, że nie ma się na to pomysłu, nie jest taką kapitulacją? Marcin Król nie musi się zresztą specjalnie tłumaczyć – zasłużył się Polsce, gdy było to najbardziej potrzebne. Niestety, jego obecne zachowanie ilustruje postawę znacznej części środowiska intelektualnego skupionego głównie na wyższych uczelniach. Profesorowie-celebryci wypowiadają się często i chętnie na wiele tematów, ale brak im rygoru intelektualnego, by trafnie wskazywać zagrożenia i jednocześnie praktycznie się im przeciwstawiać. Swobodnie poruszają się po modnych tematach, mając o nich nikłe pojęcie. Zamiast pracowicie studiować źródła i stawiać śmiałe hipotezy, konfrontując je z najtęższymi umysłami świata, swoje kariery budują na publikowaniu felietonów bądź pisaniu po polsku książek, które mało kto czyta. Są skrajnymi indywidualistami, rzadko potrafią działać razem czy sensownie odnosić się do głębszych prac swoich koleżanek i kolegów.
Cóż, dość trafnie – rzeczywiście, brakuje jak powietrza dobrej krytyki naszego polskiego kapitalizmu i transformacji (rozumiem krytykę w sensie naukowym). To się zmienia, pojawia się coraz więcej ciekawych publikacji pozwalających zrozumieć co się rzeczywiście stało, jak kapitalna książka „Kapitalizm po polsku” prof. Krzysztofa Jasieckiego. Bez dobrego zrozumienia mechanizmów, struktur działania i determinant rozwoju nie mamy szansy na remontowanie polskiego domu. Bo będzie tak, jak przy reformowaniu szkolnictwa – nowy system z gimnazjami miał sprzyjać równości, przesuwając próg selekcji na czas po gimnazjum. Stało się inaczej, próg selekcji i segregacji obniżył się na koniec szkoły podstawowej. I choć póki co same gimnazja podnoszą jeszcze wszystko łódki, to jednak nie podnoszą ich równo, co już determinuje przyszły wzrost nierówności dochodowych.
Bez dobrej krytycznej refleksji słuszna w założeniach polityka reformatorska często w dziwny sposób staje się narzędziem umożliwiającym przejmowanie zasobów publicznych przez bardziej kompetentnych i silniejszych: przejmowanie systemu edukacji przez klasę średnią, system wspierania budownictwa mieszkaniowego pomagający najbardziej deweloperom, komercjalizacji służby zdrowia która najmniej służy pacjentom. Nawet jednak dobra krytyka nie gwarantuje skutecznego działania – to wymaga obok wiedzy chęci i zdolności do mobilizacji społecznej. O tym więcej pisałem w „Buncie Sieci”.