Przemoc jako medium. Po ataku na Krytykę Polityczną
W poniedziałek granat dymny w siedzibie Krytyki Politycznej podczas seansu klubu filmowego LGBT, w środę alarm (fałszywy na szczęście) bombowy w siedzibie Kampanii Przeciwko Homofobii. Jeśliby sięgnąć wstecz, podliczyć można więcej aktów przemocy lub groźby jej użycia – we Wrocławiu 11 listopada 2012 r. zakończył się brutalną likwidacją squatu Wegenburg, jeden z jego mieszkańców został dotkliwie pobity. W tym roku 11 listopada dopiero przed nami. Nie zamierzam jednak łączyć wszystkich tych ponurych wydarzeń z jednym ośrodkiem „zarządzania przemocą” – w sumie byłoby najlepiej, gdyby udało się wskazać jednego (choćby w zbiorowym wcieleniu) winnego. Dzieje się jednak coś gorszego, co doskonale identyfikuje Przemysław Czapliński w swych lekturach współczesnej polskiej literatury.
Jego wypowiedź potwierdza z całą mocą spostrzeżenia, jakie zbieram realizując wspólnie z Bęc Zmianą projekt „Spisek kultury”. Można je podsumować znanym stwierdzeniem Alfreda Korzybskiego, że „mapa nie jest terytorium”, reprezentacje polskiego społeczeństwa krążące w dyskursie medialnym, politycznym głównego nurtu, a nawet akademickim nie pokrywają się z całym spektrum społecznej i kulturowej różnorodności. Wykluczamy ze społecznej świadomości nie tylko grupy zmarginalizowane ze względu na status ekonomiczny, doskonałym przykładem nieobecnego w świadomości życia, które samo upomniało się o obecność były protesty przeciwko ACTA. Czy ktoś jeszcze pamięta?
Francuski socjolog Michel Wieviorka badając zjawisko przemocy wprowadził pojęcie „przemocy ekspresywnej” – to zjawisko, z jakim muszą Francuzi mierzyć się w swoich przedmieściach, gdzie codziennie płonie kilkaset samochodów. Przemoc ekspresywna jest medium, formą komunikacji nie wyrażającej siły, lecz bezsiłę tych, którzy po nią sięgają, bo inne kanały komunikacji są zatkane. I nie chodzi wyłącznie o petryfikację sceny politycznej odklejonej całkowicie od potrzeb i oczekiwań ludzi, lecz złożony mechanizm wykluczania z dyskursu, delegitymizacji i stereotypizacji (np. biedni są biedni, bo leniwi i roszczeniowi).
Niewątpliwie więc przekraczamy barierę, która jak przekonuje Przemysław Czapliński, w literaturze już pękła, i to po obu stronach ideowego spektrum, Olga Tokarczuk podają sobie ręce z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem. Jeśli literatura nie kłamie, to wkroczyliśmy w czas, kiedy bandyckie akty, jak atak na Wegenburg czy granat w Krytyce przestają być tylko wyrazem ekstremizmu, lecz komunikatami wyrażającymi społeczne pragnienia i frustracje, o jakich w towarzystwie mówić nie wypada. Taki Weimar 2.0. Sytuację tę doskonale wyjaśnia prof. Adam Chmielewski, filozof z Uniwersytetu Wrocławskiego w tekście „Akademie nienawiści”, jaki opublikował w „Odrze” po ekscesach na UWr podczas wykładu Zygmunta Baumana:
Polski radykalizm nie dąży do zmiany obecnego systemu, ponieważ czerpie z niego swe siły i czuje się w nim bezkarnie. Cała racja istnienia polskich ruchów radykalnych wyczerpuje się w wywoływaniu awantur, podczas których ich członkowie mogą pokazywać swoją siłę oraz posługiwać się nią jako kartą przetargową i towarem politycznym. Albowiem w polityce pojmowanej jako spektakl, w którym być znaczy być postrzeganym, przecież tylko o to chodzi. Obecny system jest im niezbędny jako scena, na której mogą odgrywać swoje brutalne rytuały. Lepszej nie znajdą. W tym samym celu potrzebują, jak powietrza, kosmopolitów, Żydów, agentów, komunistów, stalinowców, Niemców, Rosjan i Europejczyków, aby móc ich wokół nich wywoływać swoje spektakularne awantury. Posługują się ideologicznym konglomeratem, który gwarantuje niewyczerpane dostawy obiektów nienawiści. Gdyby zaś, co niemożliwe, ich zabrakło, bez trudu sobie je wytworzą. Na razie ich siła jest głównie siłą spektaklu, jest więc ostatecznie pozorem siły. Staną się naprawdę groźni, gdy to zrozumieją. Są od tego o krok. Pozostaje czekać na to, czy odważą się go wykonać.
Mamy więc przemoc jako formę ekspresji wykluczonych coraz bardziej legitymizowaną w kulturze i przemoc jako symptom systemu, dla którego brakuje pozytywnej alternatywy, pozostają wizje oparte na jeszcze większej, już jawnej przemocy. Tego problemu nie rozwiąże lepszy monitoring w siedzibie Krytyki.