Ludzie idą, Prezes mówi, teatr musi grać
Już się tłumaczę z tytułu – sobota (23 stycznia) to był dzień, kiedy się dużo działo.
Po pierwsze, mimo mrozu dziesiątki tysięcy ludzi wyszły protestować na ulice miast, których liczba rośnie z manifestacji na manifestację. Manifestacje nabrały już swego charakteru, uwolniły się od partyjnego ogona, który raził 12 grudnia i dawał pretekst do zarzutów, że to partyjni liderzy wyprowadzają na ludzi ulice. Nie, w tych demonstracjach ujawnia się inny rodzaj energii, która niewątpliwie potrzebuje teraz politycznej artykulacji. To robota dla istniejących i ewentualnie tworzących się parlamentarnych i pozaparlamentarnych partii, by – po pierwsze – wykorzystały energię obywatelskiego sprzeciwu.
Po drugie jednak pamiętać muszą, na co zwracają uwagę choćby słusznie przedstawiciele Razem, że protestują głównie przedstawiciele klasy średniej, mieszczaństwo okrzepłe jako formacja ekonomiczna i kulturowa w okresie transformacyjnego ćwierćwiecza, w dużej mierze kontynuująca tradycję inteligencką.
Alternatywa dla obecnej władzy i jej projektu musi uwzględniać szersze rzesze społeczne, również tych, którzy czują się wykluczeni z systemu i pozbawieni głosu. O tym już jednak pisałem, nie będę więc powtarzał.
Wczoraj natomiast z ciekawym głosem do dyskusji włączył się Jarosław Kaczyński – wygłosił mianowicie wykład „Manipulacje w tzw. wojnie polsko-polskiej” podczas sympozjum naukowego „Oblicza manipulacji” w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Serwis wPolityce udostępnił obszerne fragmenty transkrypcji tego fascynującego tekstu. Fascynującego, bo wykłada on historiozoficzne poglądy Jarosława Kaczyńskiego, które z kolei są podstawą jego programu politycznego.
Czytam, jak potrafię. Po pierwsze, władza PiS oznacza nadejście rządów prawdy i zakończenie systemu postkomunistycznego, który oparty był na dwóch ośrodkach manipulacji:
Jeżeli tak to ująć, to trzeba zapytać o to, jakie były w Polsce, w toczonej przez 26 lat wojnie o środki manipulacji. Skoncentruję się na dwóch najważniejszych: pierwszy z nich to ośrodek komunistyczny, który wyrasta wprost z komunistycznej władzy, a drugi – dysydencki. To ośrodek złożony z ludzi, którzy byli w opozycji, ale przedtem mieli jakiś związek z komunizmem. Którzy w drugiej połowie lat 70. i 80. działali w opozycji, ale którzy przeżyli traumę pierwszego kongresu Solidarności. Trauma polegała na tym, że oni tam przegrali – zorientowali się, że w ramach procesów parademokratycznych w tak dużym ruchu oni nie mają szans. Nie zrezygnowali, by Polską rządzić.
Ciekawa jest definicja manipulacji:
Co to jest manipulacja? To swego rodzaju działanie adresowane do człowieka lub grupy, by podjął on jakieś zachowanie. Ale cel tego działania nie jest adresatowi znany. Można przyjąć szersze określenie manipulacji – wtedy bliższe jest terminowi socjotechnika.
Manipulacją i socjotechniką posługiwały się dwa wspomniane ośrodki, komuniści i dysydenci o komunistycznych korzeniach (a więc m.in. Adam Michnik, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski i opozycyjna lewica). Trzeci ośrodek, który teraz przejął władzę, posługiwał się zawsze prawdą. O założeniach epistemologicznych PiS pisałem w poprzednim wpisie.
Gdy tak ustawi się analizę, potem wszystko już jest proste, każde działanie ma swój manipulacyjny wymiar. Eksplozja rocka w latach dyktatury Jaruzelskiego? Manipulacja komunistów, żeby odciągnąć młodzież od prawdziwej polityki. I zapewne po części to racja, ale jednocześnie przecież muzyka była przestrzenią tworzenia antysystemowej tożsamości młodego pokolenia lat 80. i budowy własnej podmiotowości. Zbycia jednym uwłaczającym zdaniem niezwykle ciekawego i złożonego zjawiska młodzieżowej kontrkultury lat 80. nie nazwę manipulacją, bo sądzę, że w przypadku Jarosława Kaczyńskiego to raczej po prostu niewiedza. Ale formułowane w niewiedzy mocne wnioski są już manipulacją.
Oczywiście dostaje po głowie Jerzy Owsiak z hasłem „róbta, co chceta” jako nosiciel kultury permisywizmu i antykultury:
Towarzyszyły temu inne przedsięwzięcia: stosunkowo delikatne wprowadzenie przekazów obyczajowych, ostry permisywizm obyczajowy i ten szerszy: „Róbta, co chceta!” Owsiaka, który zaczął w tym odgrywać bardzo poważną rolę.
I tu wszystko staje się jasne: Jarosław Kaczyński nie rozumie, że po 1989 r. wybuchło w Polsce pluralistyczne społeczeństwo, które zresztą nigdy, ani w PRL, ani też w II Rzeczpospolitej, nie było monolitem sklejonym wokół zbitki „Polak katolik”. Owsiak to tylko jeden, spektakularny przejaw tej erupcji wolności i poszukiwania tożsamości oraz podmiotowości w innych niż zawiadywanych przez Kościół katolicki źródłach.
Jarosław Kaczyński stawia też oczywiście mocne tezy polityczne, w nurcie narracji o grzesznym rodowodzie III Rzeczpospolitej, która narodziła się jako owoc przyzwolenia na postkomunistyczne przejście legitymizowane przez niedemokratyczne wybory. Potem pojawia się straszna „Gazeta Wyborcza”:
„Gazeta Wyborcza” stała się kierowniczą siłą polskich mediów. (…) To myślenie, które opierać miało się nie na ocenie, ale opiniach autorytetów. Tam, gdzie kryterium prawdy, tam opinie autorytetów. Były dwa rodzaje autorytetów: intelektualne, sfera nauki, literatury i autorytety ludowe: ludzie z „Solidarności”, którzy zgodzili się być po tamtej stronie. System autorytetów pozwolił na stworzenie czegoś, co Zbigniew Romaszewski celnie określił jako nowy światopogląd naukowy – to był liberalizm, antypatriotyzm, antykatolicyzm, sceptycyzm wobec „Solidarności”, hasła „Przepraszam za Solidarność”…
Prezes zapomina dodać, że w tym samym czasie Polska podpisała konkordat z Watykanem, a Kościół katolicki zyskał wpływ na rzeczywistość, również materialną, jakiej nigdy wcześniej nie miał. Warto się wczytać, bo ciekawe jest nie tylko to, co Prezes mówi, ale to, jak mówi. Ten bezosobowy język, zza którego ma się wyłaniać magma zblatowanego układu nazwanych na początku dwóch ośrodków, któremu teraz przeciwstawia się obóz prawdy.
Co najbardziej przeraża – poza ewidentnymi manipulacjami Jarosława Kaczyńskiego, posługującego się bardzo wybiórczo przykładami z historii? Niezwykle uboga wizja społeczeństwa i kultury, które jego zdaniem dają się sformatować za pomocą jednej aksjonormatywnej i kulturowej matrycy. Stąd z kolei wynika niezdolność do zrozumienia i zaakceptowania, że złożoność i różnorodność są źródłem siły, a nie słabości. A poza tym, co niemniej ważne, prawo do różnorodności stylów życia i uznania jest podstawowym prawem człowieka.
Jeśli Jarosław Kaczyński rzeczywiście tak myśli, jak mówi (bo to, co mówi, staje się ciałem politycznych decyzji), to mamy poważny problem. Polityczny, a jeszcze bardziej kulturowy i cywilizacyjny.
Na koniec ostatnia część tytułu wpisu – teatr musi grać. Tak się złożyło, że akurat 23 stycznia wieczorem w Teatrze Powszechnym w Warszawie miejsce miała premiera „Juliusza Cezara”. Barbara Wysocka zgrabnie przełożyła klasyk Szekspira na teatralny komentarz do współczesnych czasów. Doskonale komponujący się z wykładem Jarosława Kaczyńskiego, bo pokazujący siłę nieodpowiedzialnej manipulacji.
Społeczeństwo i kultura to zbyt złożone struktury, by mogła nimi zawiadywać najbardziej nawet skoncentrowana i spójna wola polityczna. Wola Jarosława Kaczyńskiego jest na pewno skoncentrowana, ale zasilająca ją wizja rzeczywistości pełna jest luk, uproszczeń, hipostaz, podobnie jak spójny pozornie jest projekt „russkogo mira” Władimira Putina. Mimo wszystkich różnic jeden i drugi napędza podobny „głód podmiotowości”, której podmiotem ma być zdyscyplinowane organizacyjnie i moralnie społeczeństwo, zarządzane przez silne państwo. Niebezpieczna mrzonka.