Horror i nadzieja. Dlaczego Ukraina musi wygrać?

Masowe groby w Iziumiu przypomniały, że rosyjska agresja nie jest operacją specjalną, tylko wojną o charakterze totalnym. Rosja zaś nie jest „zwykłym” napastnikiem prowadzącym politykę innymi metodami, lecz państwem bandyckim stwarzającym zagrożenie dla światowego ładu.

Postępowanie Władimira Putina budzi coraz większą irytację nawet wśród jawnych (Chiny) lub cichych sojuszników (Indie). Xi Jinping i Narendra Modi otwarcie szturchali Putina podczas szczytu w Samarkandzie. Pewno mniej ich irytują wojenne zbrodnie, a bardziej nieudolność Rosji. Coś, co miało być szybką operacją kończącą zachodnią dominację w świecie, przekształciło się od razu w proces, który może Zachód wzmocnić i jednocześnie uczynić z Azji przestrzeń politycznego chaosu.

Strach przed chaosem

Niezależnie od ostatecznego wyniku wojny rozpoczął się proces rozkładu Rosji jako gwaranta stabilności w postradzieckim świecie. Dawne środkowoazjatyckie republiki radzieckie emancypują się, widząc, że przyjaźń z Moskwą nie daje już wiele. Nie można wykluczyć zmiany reżimu na Kremlu, odsunięcie Putina bez ustalonego mechanizmu sukcesji (czy w ogóle braku jakiegokolwiek instytucjonalnego mechanizmu zmiany władzy) doprowadzić może do chaosu.

O ile w lutym w komentarzach politycznych ze świata dominowała troska o trwałość państwa ukraińskiego, o tyle obecnie coraz częściej pojawia się niepokój o możliwość dekompozycji Federacji Rosyjskiej. I nie chodzi o to, że Ukraińcy dojdą do Moskwy, tylko o już nasilające się niezadowolenie wśród rosyjskich elit. Wariant wojennego przełomu na skutek wewnątrzrosyjskiej dynamiki politycznej staje się coraz bardziej prawdopodobny.

Strach przed zwycięstwem

Licząc na ten przełom, mało kto się cieszy z ewentualnych skutków – czyli możliwości chaosu. Nie na to umawiał się Xi Jinping z Putinem, gdy jeszcze przed wojną ogłaszali współpracę bez żadnych ograniczeń. Ani Chiny, ani Indie nie są przygotowane na prowadzenie misji stabilizacyjnych, podobnie zresztą nie są na to gotowe Europa ani USA.

Scenariusz, w którym zwycięstwo Ukrainy może doprowadzić w wymiarze globalnym do katastrofalnych skutków dla światowego bezpieczeństwa, przestaje być absurdalny. To właśnie obawa przed jego realizacją powoduje, że liderzy państw zachodnich, z USA, włącznie ślą pomoc Ukrainie wolniej, niżby chciała i potrzebowała. W mowie dyplomatycznej politykę tę wyraża fraza: „Rosja nie może tej wojny wygrać, Ukraina nie może przegrać”.

Opcja możliwości ukraińskiego zwycięstwa pojawia się dopiero od kilku tygodni, kiedy nawet Olaf Scholz zaczął mówić, że warunkiem zakończenia wojny jest przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy w pełnym wymiarze, z Krymem włącznie. Co ciekawe, zmienia się wyraźnie postrzeganie samej Ukrainy i ukraińskiego społeczeństwa.

Demokratyczna konsolidacja

Sympatia i podziw, jakie od pierwszych dni budzą bohaterscy obrońcy swojego kraju, podszyta była przez długie tygodnie wątpliwościami, na jak długo wystarczy im energii i determinacji. Opór trwa już ponad pół roku, a mimo trudności ekonomicznych Ukraina nie tylko się broni, ale także funkcjonuje jako państwo zdolne do prowadzenia polityki zagranicznej i wewnętrznej.

Co ważniejsze, jak przekonywali ukraińscy socjologowie uczestniczący w 6. Debacie Fundacji Batorego „Ukraina mówi”, wojna przyspieszy proces krzepnięcia narodu politycznego i jego konsolidacji wokół państwa i instytucji. Tu jednak warto podkreślić ważny aspekt tej konsolidacji – charakter przemian, jakie zaszły po Rewolucji godności i przyspieszyły po 24 lutego, powoduje, że w niemal wszystkie aspekty funkcjonowania państwa zaangażowani są obywatele.

To oni poprzez ochotniczy zaciąg i współfinansowanie odbudowywali i dalej podtrzymują armię, w podobny sposób powstał system cyfrowych usług administracji publicznych – kluczowe w jego rozwoju było zaangażowanie przedsiębiorców i hakerów. Dziś systemy sterowania ogniem artylerii, z „Pokrzywą” i „ukraińską armią dronów”, także w dużej mierze powstają dzięki zaangażowaniu wolontariuszy i społecznej samoorganizacji.

Uspołecznienie państwa

Ukraińskie państwo zostało w znaczny sposób uspołecznione i mało prawdopodobne wydaje się przejęcie instytucji przez polityków, by je wykorzystać do ewentualnej autorytarnej konsolidacji. To uspołecznienie też może być kluczowym zasobem w walce z oligarchią i korupcją. Innymi słowy, Ukraińcy i Ukrainki odkryli, że państwo należy do nich, a nie oni do państwa. Do tego stopnia, że jeśli dziś władze polityczne zdecydowałyby o zawarciu porozumienia z Rosją uwzględniającego jakiekolwiek koncesje terytorialne lub w sferze suwerenności, społeczeństwo dalej prowadziłoby wojnę (to stwierdzenie jednego z socjologów uczestniczących we wspomnianej debacie).

Niemniej ważna niż ta obywatelska determinacja jest konsolidacja wokół wartości, które w skrócie można nazwać europejskimi (a których tak bardzo obawia się Jarosław Kaczyński, zwłaszcza od swej pierwszej wizyty w Wiedniu). Ukraińskie społeczeństwo, jak większość społeczeństw pokomunistycznych, wchodziło w wojnę z dość konserwatywnym pakietem wartości, dużym poziomem homofobii, zaawansowanym patriarchatem.

Wojna przyspiesza zmiany i w tym wymiarze, Wołodymyr Zełenski zapowiedział legalizację związków jednopłciowych, zaznaczając, że legalizacja małżeństw będzie możliwa dopiero po wojnie, bo wymaga zmiany konstytucji. Patriarchat z kolei trzeszczy pod naporem kobiet biorących zbrojny udział w walce – coraz częściej Zełenski i inni politycy wzbogacają zawołanie „Sława bohaterom”, dodając „bohaterkom”.

Linia frontu demokracji

Nagle okazuje się, że dla rzekomego kryzysu Zachodu, jego wartości oraz upadku liberalnej demokracji głoszonych przez Putina i prawicę na Węgrzech, w Polsce i innych miejscach alternatywą nie musi być wcale głoszony przez Viktora Orbána chrześcijański nacjonalizm i polityka lokalnej wyjątkowości. Ukraińcy pokazują, że w imię takich wartości europejskich jak otwartość, polityczny i kulturowy pluralizm, liberalna demokracja – warto stanąć do walki z bronią w ręku.

Tę stawkę ukraińskiego oporu dostrzega coraz więcej komentatorów na Zachodzie: mówił o niej francuski filozof Marc Crépon w „Libération”, pisał Timothy Snyder w najnowszym numerze „Foreign Affairs”, w najświeższym numerze „The Atlantic” (tematem przewodnim jest Ukraina) George Packer pisze, że jechał zbierać materiały na Ukrainę z uczuciem mdłości i nadziei. Mdłości powodowanych tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. I nadziei na impuls odnowy dojrzewający na „linii frontu demokracji”, jakim stała się Ukraina.

I to dlatego Ukraina musi wygrać, piszą Snyder, Packer, Applebaum, Crépon. Stawką nie jest jedynie rozstrzygnięcie geopolityczne. Ważniejsze są wartości, jakie temu rozstrzygnięciu mają towarzyszyć. To ciekawe przesunięcie akcentów, które także widać w wypowiedziach polityków. Ukraina rzeczywiście stała się frontem walki o demokrację, a w wojnie tej Ukraińcy są nie tylko żołnierzami, lecz także uniwersalnym narodem rewolucyjnym, odnawiającym przestarzałe, zdawałoby się, wartości.

Wygrać wojnę, wygrać pokój

Rosnące uznanie liberalnej opinii publicznej dla ukraińskiej walki nie powinno jednak przesłaniać jeszcze jednego wymiaru, który rzadziej podejmowany jest w mediach głównego nurtu. To pytanie, czy demokracja i liberalne wartości, o które walczą Ukraińcy, okażą się wystarczająco silne nie tylko, by wygrać wojnę, ale także by wygrać pokój? Czy umożliwią Ukraińcom i Ukrainkom budowę sprawiedliwego społeczeństwa i konfrontację z siłami kapitału, który czeka na swój czas, by włączyć się w proces powojennej odbudowy (i eksploatacji) nowego terytorium.

To pytanie dotyczy nie tylko Ukraińców i ich zdolności do budowy silnego państwa, zdolnego nie tylko do obrony przed Rosją, ale i przed neokolonialną ekspansją zachodniego kapitalizmu. To pytanie do społeczeństw zachodnich, na ile wiedzione ukraińską inspiracją zdołają odnowić własne demokracje, by były w stanie skutecznie kontrolować kapitalizm.