Ukraina. Turystyka polityczna

Emmanuel Macron, Mario Draghi i Olaf Scholz, tak jak zapowiadano, wybrali się razem do Kijowa, gdzie dołączył do nich prezydent Rumunii Klaus Iohannis. Wspólna nocna podróż pociągiem brzmi jak zapowiedź dobrej przygody – media donoszą, że panowie zajmowali się m.in. porównywaniem przedziałów sypialnych, Macron miał największy. Czy jednak zwieńczeniem wyprawy była dobra polityka?

Wizyta wielkiej zachodnioeuropejskiej trójki w towarzystwie środkowoeuropejskiego sąsiada miała niewątpliwie istotne znaczenia już choćby w wymiarze symbolicznym. Oto najważniejsi europejscy politycy przyjeżdżają do Kijowa na tydzień przed szczytem Rady Europejskiej, by wyrazić poparcie dla ukraińskich aspiracji i aplikacji o status państwa kandydującego.

Żeby jednak Ukraina mogła z tego statusu skorzystać, musi przetrwać do końca wojny i uzyskać pokój na warunkach zapewniających polityczną suwerenność. Tymczasem, jak złośliwie pisze Dmitrij Medwiediew w swej korespondencji w Telegramie, nie wiadomo, czy takie państwo jak Ukraina w ogóle jeszcze za dwa lata będzie widoczne na mapie świata.

Oczywiście, Ukraina przetrwa – Miedwiediew, były prezydent Rosji, a obecnie wiceszef Rady Bezpieczeństwa lubi fantazjować o ostatecznym rozwiązaniu kwestii ukraińskiej przez totalną denazyfikację, czyli pierekowkę Ukraińców tak, by zrozumieli, że są Małorosjanami – głupszymi ale jednak braćmi Rosjan.

Im większe opory rosyjska „operacja specjalna” w Ukrainie napotyka, tym fantazje Miedwiediewa i podobnych mu raszystów są intensywniejsze. Co nie znaczy, że nie ujawniają one zasadniczego problemu, z jakim musi się zmierzyć nie tylko Rosja, Ukraina ale i świat wspierający Ukrainę w walce z brutalną agresją.

Owszem, nikt już chyba nie wierzy, poza może Putinem i Miedwiediewem, że możliwe jest jeszcze podporządkowanie Ukrainy Rosji. Ale też mało kto wierzy, poza samymi Ukraińcami, w możliwość militarnego zwycięstwa Ukrainy nad Rosją w sposób niekwestionowany, który zmusiłby Rosję do kapitulacji.

Ukraińcy przekonują, że pokonają Rosję jeśli tylko dostaną odpowiednią ilość uzbrojenia, amunicji oraz wsparcie finansowe potrzebne na bieżące finansowanie państwa. Nikt jednak, nawet Amerykanie nie spieszą się ze spełnieniem ukraińskich oczekiwań. Owszem, uzbrojenie idzie ale znacznie wolniej, niż potrzeba. I nawet wsparcie finansowe nie jest tak szczodre, jakby się przydało.

O co chodzi można wyczytać w wypowiedziach polityków. Olaf Scholz mówi, że Rosja musi tę wojnę przegrać. Nie mówi jednak, że Ukraina musi wygrać. Nie mówi, bo nie wierzy w takie zwycięstwo niezależnie od wielkości militarnego wsparcia. Macron mówi podobnie, choć na swój sposób – w Kijowie stwierdził, że celem strategicznym jest odzyskanie przez Ukrainę pełnej integralności terytorialnej, z Krymem włącznie. Ale…

To ale ukryte jest w słynnej niesławnej wypowiedzi, że Rosji nie można upokorzyć. Bulwersująca nie tylko dla Ukraińców oznacza tylko jedno – przekonanie, że nie uda się doprowadzić do bezwarunkowej kapitulacji, która byłaby warunkiem wstępnym „deraszyzacji”, podobnie jak stało się to po upadku III Rzeszy. Więc Rosja pozostanie z reżimem, jaki tam albo będzie trwał albo się ustanowi. Nawet jednak reżim „liberalny” będzie w Rosji miał charakter imperialno-nacjonalistyczny. Upokorzenie to pożywka dla resentymentu, który prędzej czy później doprowadzi do recydywy agresji.

Oczywiście nie brakuje analityków wyciągających klisze o tradycyjnym rusofilstwie Francuzów, Niemców, Włochów. Wynikać ma on albo z tradycji politycznej (francuski gaullizm), albo z merkantylizmu (Niemcy), albo z cynizmu karmionego wiarą w Realpolitik. To jednak są klisze, które nie znajdują potwierdzenia w najnowszych badaniach socjologicznych (przytaczałem je w poprzednim wpisie). 24 lutego zmienił zarówno nastroje społeczne w Europie, jak i świadomość geostrategiczną.

Rzeczywiście doświadczamy „zeitenwende” – Europa odkrywa, że musi przebudzić się strategicznie wykorzystując to, że akurat Amerykanie mimo przekierowywania swojej wielkiej strategii na Pacyfik nie zawiedli i uznali, że gra na osłabienie Rosji ma sens. Zaangażowali się więc ponownie w Europie i w Ukrainie. Nie robią jednak tego ani dla samej Europy, ani też dla Ukrainy, tylko ze względów strategicznych właśnie.

Tak czy inaczej pozostaje kwestia zakończenia wojny w Ukrainie w sytuacji, kiedy nikt z najważniejszych graczy: USA, Francja, Niemcy, Wielka Brytania nie wyobrażają sobie bezpośredniego zaangażowania w wojnę. Zaangażowanie pośrednie, przez pomoc w dostawach uzbrojenia i danych wywiadowczych musi być jednak dawkowane ostrożnie w taki sposób, by nie doprowadziło do eskalacji wojny poza granice Ukrainy.

Znowu, wyraźnie to zakomunikował Emmanuel Macron w Kijowie w rozmowie z dziennikarzami: „pomagamy Ukrainie w obronie ale nie prowadzimy wojny z Rosją, dlatego nie wysyłamy pewnego rodzaju uzbrojenia” (za „Europejską Pravdą”). Tym samym prezydent Francji potwierdził uzgodnienie między sojusznikami, by nie wysyłać do Ukrainy samolotów bojowych i czołgów.

Tak czy inaczej pozostaje więc to, co Emmanuel Macron mówi mniej lub bardziej składnie – wojnę zakończą rokowania pokojowe a nie definitywne zwycięstwo którejkolwiek ze stron. Macron dodaje, że oczywiście to sami Ukraińcy mają zdecydować, kiedy do stołu rokowań zasiądą i jakie warunki pokoju przyjmą. Ale dla sojuszników Ukrainy pozostaje pytanie, do jakiego stopnia wspierać działania zbrojne, a na ile jednak popychać do negocjacji.

Ukraińcy takich kalkulacji nie akceptują, w swej masie są przekonani w możliwość zwycięstwa. Dlatego wizyta Macrona, Scholza, Draghiego i Iohannisa w Kijowie nasycona była istotnymi sygnałami pokazującymi ambiwalentny stosunek ukraińskich władz do europejskich sojuszników. Zostali przywitani przez wicepremierkę ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej Olhę Stefaniszynę. To jeszcze zgodne z protokołem ale sygnalizuje chłód. Podobnie podczas wizyty w Irpieniu gości oprowadzał minister rozwoju regionalnego Ołeksij Czernyszow, choć bywało że przewodnikiem w czasie takich wypraw stawał się Wołodymyr Zełenski. Prezydent Ukrainy spotkał się ze swoimi gośćmi później, po wycieczce.

W wymiarze politycznym Ukraina zyskała to, co przed szczytem Rady Europejskiej najważniejsze – poparcie Francji, Niemiec, Włoch dla kandydackiego statusu Ukrainy. Rekomendację przyznania takiego statusu ogłosiła także, zgodnie z przewidywaniami, Komisja Europejska. To bardzo ważny sygnał, choć nie wiadomo, czy wystarczy żeby pokonać opór państw niechętnych zbytniego otwarcia na ukraińskie aspiracje. Przekonamy się 23-24 czerwca.

Wcześniej druga tura wyborów parlamentarnych we Francji. Emmanuel Macron walczy o bezwzględną większość, która umożliwiłaby realizację politycznych planów. Wynik nie jest w tej chwili pewien, Jean-Luc Mélenchon i lewicowy blok NUPES ciśnie.

Mélenchon nie omieszkał wykorzystać wizyty Macrona w Kijowie podczas kampanii, zarzucając mu że lekceważy Francuzów i Francuzki w czasie próby. Wszak mógłby się wybrać na wycieczkę po wyborach, zdążyłby przed Radą Europejską. Inni konkurenci zarzucili z kolei, że prezydent Francji instrumentalizuje ukraińską tragedię dla zbijania kapitału politycznego w kraju grając kartą „szefa państwa w czasie wojny”.

W ten sposób wychodzi cała złożoność sytuacji – geopolityka miesza się z ekonomią polityczną, sprawy krajowe z regionalnymi i globalnymi. Najwyższą cenę za konsekwencje tej złożoności płacą cały czas Ukraińcy, który setki giną każdego dnia. I choć ciągle ich walka i sprawa może liczyć na sympatię większości Europejczyków i Amerykanów, to jednak wyraźnie widać coraz większy podział opinii na temat sensu wojny.

Badania przeprowadzone na zamówienie European Council on Foreign Relations w 9 państwach należących do UE (Polska, Finlandia, Włochy, Niemcy, Rumunia, Szwecja, Portugalia, Hiszpania, Francja) oraz Wielkiej Brytanii pokazują wyraźny podział na „obóz pokoju” pragnący jak najszybszego zakończenia wojny oraz obóz „sprawiedliwości” pragnący ukarania Rosji.

Obóz pokoju przeważa nad obozem sprawiedliwości we wszystkich krajach, z wyjątkiem Polski. W Polsce do obozu pokoju należy tylko 15% ankietowanych, 41% do obozu sprawiedliwości. We Włoszech relacja jest odwrotna, 51% do 16%. Nawet w Wielkiej Brytanii przeważa pokój (22%) nad sprawiedliwością (21%).

Zakładając, że badania zostały przeprowadzone poprawnie, odsłaniają one istotny fakt społeczny, a fakty społeczne są równie twarde, jak materialny wymiar rzeczywistości. Przekonuje się o tym każdego dnia Wołodymyr Zełenski, gdy ze swoimi sojusznikami musi targować się o każdą sztukę sprzętu wojskowego i każde euro pomocy.