Bajka o leniwej lewicy
Powrót lewicy do słyszalnego głosu wywołał ożywienie liberałów. I zaniepokojenie, że lewica zamiast przyłączyć się do budowy państwa pracy (workfare state), chce restytucji państwa dobrobytu (welfare state).
Lewicowe i liberalne internety od kilku dni dyskutują o tekstach, jakie opublikowali w „Gazecie Wyborczej” Błażej Lenkowski („Zandbergizm nas nie zbawi, czyli dokąd zmierza lewica”) oraz Piotr Beniuszys („Walka lewicy o prawo pracowników do niepracowania”). Wcześniej też dołożył swoje niezawodny Witold Gadomski.
Zostanę przy materiale przedostatnim, bo świeższy, a też w jakimś sensie powiela główny syndrom innych analiz, który nazwać można syndromem liberalnego doktrynerstwa. Jest ono równie niebezpieczne co doktrynerstwo lewicowe i prawicowe, po prostu jak każde doktrynerstwo, które nie uwzględnia ani faktów, ani tego, co o świecie, również w wymiarze ekonomicznym, mówi nauka.
Praca i wartość w ekonomii
Zacznijmy więc od tezy, że „nasz dobrobyt pochodzi z pracy”. Prawda, ale… Ekonomia oczywiście uznaje to twierdzenie, ale idzie dalej i mówi, że praca jest tylko jednym ze źródeł wartości. Wiemy także, że niezbędny jest kapitał i wiedza.
Wiele ciekawych spostrzeżeń w tym temacie wprowadził ubiegłoroczny noblista Paul Romer, rozwijający endogeniczną teorię wzrostu. Upraszczając jego wnioski: największy wkład we wzrost mają innowacje zarówno w wymiarze technologicznym, jak i normatywno-organizacyjnym.
Lenistwo i innowacje
Innowacje są skutkiem poszukiwania sposobów, jak zużyć mniej zasobów, mniej czasu i jak się mniej napracować, żeby wyprodukować więcej. Można powiedzieć, że innowacje są odpowiedzią na lenistwo człowieka, który kombinuje, jak mniej pracować, zwłaszcza przy ogłupiającej robocie.
Praca dla pracy nie jest dobrem samym w sobie, w socjologii pracy przyjęło się rozróżnienie zaproponowane przez Karola Marksa na pracę żywą i na pracę wyalienowaną, martwą, będącą zwykłym towarem na rynku pracy. Projekt lewicowy dąży do abolicji pracy wyalienowanej, krzewi etos pracy żywej. O takiej pracy jako wyrazie ludzkiej kreatywności pisał Stanisław Brzozowski. Dziś o takiej pracy w środowiskach hakerskich mówi się „labour of love”, a jej efektem są takie dobra publiczne jak Wikipedia czy oprogramowanie GNU/Linux.
Lekcja Adama Smitha
Żeby jednak nie straszyć ciągle demonizowanym w Polsce Marksem, warto sięgnąć do Adama Smitha. Pionier liberalnej doktryny ekonomicznej nie był doktrynerem, podobnie jak Marks nie był marksistą i już ponad 200 lat temu wiedział, że rynek pracy nie istnieje – istnieje rzeczywistość, w której pracodawca ma przewagę nad pracownikiem i dąży do wykorzystania tej przewagi, by płacić mu jak najmniej.
Na dodatek państwo mu w tym pomaga, zabraniając pracownikom organizowania się, by uzyskać większą siłę przetargową.
Wielkim sukcesem lewicy było wymuszenie nowej umowy społecznej zwiększającej znaczenie pracowników na asymetrycznym, zdominowanym przez pracodawców/kapitał rynku pracy. Umowa ta została w znacznym stopniu unieważniona po latach 70. z symbolicznymi aktami łamania pracowniczego oporu – strajk kontrolerów lotów w USA za Ronalda Reagana czy strajk górników w Wielkiej Brytanii za Margaret Thatcher.
Powrót asymetrii kapitału i pracy
Efektem osłabienia siły pracowników jest powrót asymetrii, której skutkiem jest to, że coraz bardziej maleje udział pracy jako składowej wytworzonego dochodu krajowego na rzecz kapitału, co z kolei prowadzi do wzrostu nierówności. W Polsce, jeśli mierzyć tylko twardymi danymi z zeznań podatkowych i wskaźnikiem Giniego, w 2016 r. osiągnęły 0,53, a na Mazowszu 0,56 (dochody przed opodatkowaniem). To bardzo dużo. Tyle co w Brazylii mniej więcej.
Czego więc chce lewica? Sprawiedliwszej redystrybucji, lepszej i silniejszej reprezentacji pracowników w negocjacjach z kapitałem/pracodawcami. Co ważniejsze, wiele argumentów podpowiada, że właśnie taki model społeczny lepiej sprzyja innowacyjności, która jest głównym czynnikiem dynamiki wzrostu gospodarczego, zwłaszcza w czasach dużej intensywności technologicznej gospodarki.
Paradoks produktywności
Znamienne bowiem, że najwyższą produktywność pracy mają gospodarki o najlepiej uregulowanych stosunkach pracy: Francja, Niemcy, Austria. Znamienne też, że Austriacy wybijają się nad Niemców, choć to właśnie Austriacy na pytanie, czym się różnią od swych sąsiadów, mawiają: Niemcy żyją, żeby pracować, my pracujemy, żeby żyć.
Znamienne też, że akurat Grecy, którzy rzeczywiście zostali ciężko potraktowani przez los i doświadczyli ciężkiego kryzysu ekonomicznego, należą do najciężej pracujących w Europie, obok zresztą Polaków i Cypryjczyków. Może więc sama ciężka praca nie wystarcza, żeby być bogatym i szczęśliwym?
Powszechny dochód gwarantowany
Kuriozalna jest już zupełnie uwaga o podstawowym dochodzie gwarantowanym, że aż zacytuję:
Praca, nawet dość lekka i biurowa, jest nazywana „niewolnictwem”, upowszechnia się niechęć do wszelkiej pracy, do debaty szerokim nurtem wpływają postulaty prawa do niepracowania, których czołowym znakiem jest idea bezwarunkowego dochodu podstawowego.
I dodam inny cytat:
The assurance of a certain minimum income for everyone, or a sort of floor below which nobody need fall even when he is unable to provide for himself, appears not only to be wholly legitimate protection against a risk common to all, but a necessary part of the Great Society in which the individual no longer has specific claims on the members of the particular small group into which he was born.
Co za straszny, leniwy lewicowiec to napisał? Czyżby Zandberg podczas spotkania europejskiej kawiorowej lewicy? Nie, jeszcze wtedy się nawet nie urodził. Autorem słów o rozwiązaniu, które nie daje spać Beniuszysowi, był Friedrich Hayek, którego lewica za sojusznika raczej nie uważa. Tylko że Hayek, podobnie jak Smith, był liberałem więcej myślącym niż doktrynującym.
Hayek pisał swe myśli o gwarantowanym dochodzie podstawowym (UBI) w innej epoce, warto zobaczyć, co o UBI myślą tytani współczesnego kapitalizmu. Ci, którzy duże pieniądze zarobili i wiedzą, jak się to robi. Na przykład Mark Zuckerberg, twórca Facebooka.
Leniwa Krzemowa Dolina
Zuckerberg w głośnej mowie na Uniwersytecie Harvarda powiedział więc:
The greatest successes come from having the freedom to fail. Now it’s our time to define a new social contract for our generation. We should explore ideas like universal basic income to give everyone a cushion to try new things.
Innymi słowy, UBI jest tu traktowany jako instrument promocji innowacyjności, bo zwalnia ludzi od pracy za wszelką cenę i daje możliwość, rekompensując ryzyko porażki, poszukiwania innowacyjnych pomysłów na życie – część z nich ma szansę być przełomowymi wynalazkami.
Podobnie jak Zuckerberg myśli Richard Branson i wielu ludzi z Krzemowej Doliny. Nie wiedziałem, że są fanami Adriana Zandberga i leniwej lewicy. Wiedzą jednak lepiej niż nasi prowincjonalni liberałowie, na czym polega współczesna gospodarka i wzrost napędzany innowacyjnością.
Ministerstwo lenistwa
Gdy rząd Frontu Ludowego we Francji w latach 30. wprowadzał płatne urlopy dla pracowników najemnych, burżuazja nazwała resort pracy i spraw społecznych ministerstwem lenistwa. To wtedy Jacques Ellul napisał głośny, choć dziś zapomniany esej „Faszyzm, syn liberalizmu”. Powtarzanie po 80 latach podobnych dyrdymałów o leniwej lewicy nie jest wyrazem przenikliwości, ale lenistwa intelektualnego.
Niestety, ceną za dyletanckie refleksje rodzimych liberałów o pracy w kontekście współczesnej technologii i współczesnego kapitalizmu wpychają nas w podobną pułapkę, w jaką wpadła I RP. Wtedy również praca była źródłem bogactwa, tylko że de facto niewolnicza praca pańszczyźnianych chłopów służyła bogactwu wąskiej magnacko-szlacheckiej elity. Elity te nie potrafiły sobie wyobrazić gospodarki poza modelem feudalnym polegającym na zwiększaniu produktywności kapitału, czyli wówczas ziemi, przez zwiększanie opresji wobec pracowników.
Patrz, Kościuszko…
W tym czasie w Holandii trwała innowacyjna rewolucja, która zapewniła podwaliny pod kapitalizm oparty na obrocie towarowym, kredycie i postępie technologicznym. W RP potrzeba było dopiero geniuszu Tadeusza Kościuszki, który zrozumiał podczas rewolucji amerykańskiej, że z niewolnika żaden pracownik, żołnierz ani obywatel.
Wyszedł jednak dalej poza tę prostą konstatację i stwierdził, że nie wystarczy dać niewolnikom/chłopom abstrakcyjnej wolności, tylko trzeba ją wzmocnić narzędziami umożliwiającymi korzystanie z jej dobrodziejstw. Czyli w tamtym kontekście ziemią i edukacją. Dokładnie tak samo dziś mówi liberalna teoria rozwoju Amartyi Sena i Marthy Nussbaum. Niestety, Kościuszko nie miał szansy na realizację swojej wizji republiki, bo Rzeczpospolita upadła.
Powtarzanie banałów o pracy jako źródle bogactwa to najlepsza recepta, by powtórzyć historię. Oczywiście zgodnie z regułą wskazaną przez Marksa: za pierwszym razem anachronizm elit doprowadził do tragedii, teraz odgrywamy farsę.
Lektura dobra na wszystko
Jako antidotum na bajki o leniwej lewicy polecam, oprócz kilku podstawowych liberalnych lektur, dziełko autorstwa zięcia Karola Marksa Paula Lafargue’a – „Le Droit à la paresse” z 1880 r. Bardzo pouczająca lektura i ciągle dziwnie aktualna. Z rzeczy bardziej współczesnych rekomenduję „Pracę bez sensu” Davida Graebera, „The Value of Everything” Mariany Mazzucato lub „Good Economics for the Hard Times” tegorocznych noblistów Esther Duflo i Abhijita Banerjee.
Książki te pomagają zrozumieć, dlaczego rynek pracy jest taką samą abstrakcją jak niesproblematyzowana praca i zamiast do efektywnej alokacji zasobów, czyli właściwych wynagrodzeń za pracę, prowadzi do nieefektywności. Choćby takich, że pielęgniarki zarabiają mniej niż pracownicy banków, choć wartość pracy tych pierwszych jest ze społecznego i gospodarczego punktu widzenia większa.
Widmo faszyzmu
Na koniec warto też przypomnieć, że rozmawiać dziś o pracy trzeba w kontekście strukturalnego kryzysu kapitalizmu. Reżim akumulacji szwankuje, maleje efektywność nakładów na innowacje w krajach granicy technologicznej i rosną koszty produkcji związane z kosztami ekologicznymi. Kryzys ten de facto trwa od lat 70., jak pokazują Robert Gordon lub Edmund Phelps.
Odpowiedzią kapitału jest maksymalizowanie renty tam, gdzie się da – jeśli mniejszy efekt przynoszą innowacje i nie da się już tak bardzo żyć na koszt środowiska, trzeba zwiększyć wyzysk pracy. Najlepiej robi się to w autorytarnych systemach władzy, których skrajnym wariantem jest faszyzm. To właśnie o tym pisał w latach 30. Jacques Ellul w eseju „Faszyzm, syn liberalizmu”. Warto o tym pamiętać.