Miastko. Liberalne jądro ciemności
Miastko to nazwa ukrywająca rzeczywiste imię miasta, w którym socjolog Maciej Gdula prowadził badania nad elektoratem PiS. Ich wyniki wywołały niezwykłe zainteresowanie, o jakim autorzy innych badań naukowych mogą tylko marzyć.
Szukając wyjaśnienia tego fenomenu, trafiłem do Kielc na „Ciemności” według Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. I zrozumiałem, że Miastko to nasze liberalne jądro ciemności.
Maciej Gdula w „Dobrej zmianie w Miastku” niczym Marlow opisuje w swym raporcie podróż do polskiego interioru, do którego nikt jeśli nie musi, nie zapuszcza się. Swym rozmówcom daje głos, choć ich oczywiście ze względu na metodę naukową ukrywa. Dzięki temu zyskują status podobny jak w opowiadaniu Conrada, są i realni, ale jednocześnie nabierają cech generycznych „Innych z interioru”, zamieszkujących nie tylko to konkretne miasto, ale wszystkie polskie Miastka.
Przez wiele lat niewidoczni jak służba w wiktoriańskiej Anglii, budujący strzeżone osiedla w metropoliach, wykonujący podrzędne funkcje usługowe i produkcyjne w systemie gospodarki opartym, jak pisze inny badacz, Tomasz Zarycki, na eksporcie taniej siły roboczej zyskali kolonialny status subalternów. Oczywiście upraszczam opis badań Macieja Gduli, mieszkańcy Miastka głosujący na PiS tworzą bardziej zróżnicowaną grupę. Składają się na nią zarówno przedstawiciele klasy ludowej, jak i klasy średniej, więc i motywacje polityczno-ideowe rozkładają się w zróżnicowany sposób.
Maciej Gdula postanawia jednak ten żywioł z interioru poklasyfikować, dobry socjolog staje się chwilami etnografem badającym obcy lud, próbując rozkodować jego wzory kultury i rozumienia świata. Propozycje warszawskiego badacza wywołały olbrzymie zainteresowanie, ale i dyskusję, która właśnie głównie dotyczy kwestii klasyfikacyjnych: czy rzeczywiście mamy do czynienia z postawami neoatorytarnymi? Czy też przyzwolenie na obecne rządy bezprawia i wątpliwej sprawiedliwości należy nazwać inaczej?
Monika Strzępka i Paweł Demirski nie bawią się w swym spektaklu, syntezie oryginału „Jądra ciemności” i późniejszych interpretacji, w akademickie subtelności. Ich ukryte w górze rzeki miasto Kurtza to nic innego niż Miastko, liberalne jądro ciemności, czyli symptom kapitalizmu legitymizowanego ideologią liberalizmu. Legitymacja wyczerpuje się, gdy kapitalizm z podręczników pokaże swoją realną twarz, czyli reżim akumulacji polegający na opresji, podporządkowaniu i wyzysku słabszych.
Tyle że po demaskacji tego uniwersalnego mechanizmu działania systemu nie następuje optymistyczny zwrot i próba naprawy, tak by system zyskał ludzką twarz, bo to okazuje się niemożliwe (dobrą ilustracją fantazja zielonej modernizacji opartej na elektromobilności – w rachunku ciągnionym ekologiczny koszt samochodu elektrycznego jest podobny jak diesla, tylko inaczej ten koszt się rozkłada – za czyste powietrze w miastach Europy zapłacą m.in. mieszkańcy Kongo wydobywający niezbędne minerały). Ale i niemożliwa jest rewolucja w świecie naszych codziennych uwikłań jako konsumenci, pracownicy, kobiety i mężczyźni. Bardziej prawdopodobna jest katastrofa. Parafrazując tytuł głośnego przed laty felietonu Krzysztofa Teodora Toeplitza, odkrywamy w naszych odpicowanych metropoliach, że Miastko atakuje.
Artyści w tym momencie kończą sztukę, pozostawiając widzów z przekonaniem, że powrotu do normalności rozumianej jako powrót do ideału liberalnej demokracji nie ma, bo przebudzenie Miastka nie oznacza jedynie mobilizacji gniewu interioru. Ten gniew uruchamia podświadomość mieszkańców metropolii, drąży ich sumienia i prowadzi do rozkładu struktury społecznej opartej na samozadowoleniu, fałszywej świadomości i hipokryzji.