Trzeci sektor czy społeczeństwo w działaniu?
Społeczeństwo obywatelskie w Polsce jest słabe i zadaniem państwa jest pomóc w jego rozwoju – stwierdził wicepremier Piotr Gliński podczas VIII Ogólnopolskiego Forum Inicjatyw Pozarządowych. I tą deklaracją raczej zatrwożył, niż ucieszył uczestników (znaczącą ich część) Forum.
Najważniejszym sposobem na owo wzmocnienie ma być powołanie Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Nazwa orwellowska, co się za nią kryje? Czy tylko ustawa kompetencyjna przesuwająca środki państwowe na wspieranie organizacji pozarządowych do nowej, wyspecjalizowanej centralnej instytucji? Czy też wzmocnienie kontroli państwa nad tzw. III Sektorem, by go podporządkować polityce partii rządzącej?
Z debaty z udziałem Piotra Glińskiego odpowiedzialnego za ustawę nie sposób wyrobić sobie jasnego obrazu. Gdyby literalnie interpretować wypowiedź Piotra Glińskiego odpowiedzialnego za ustawę, to w zasadzie należałoby zapytać, po co całe zamieszanie z Narodowym Instytutem Wolności, skoro nic ma się nie zmienić? I skąd, jak pytał Krzysztof Mazur z Klubu Jagiellońskiego, przekonanie sporej części sektora, że rząd planuje putinizację i orbánizację społeczeństwa obywatelskiego?
Czy to, co zrobił PiS z ładem instytucjonalnym w innych obszarach, np. z Trybunałem Konstytucyjnym, lub co próbuje zrobić z sądami – wystarcza, by metodą indukcji domniemywać, że podobny los czeka organizacje społeczne? Rasowy popperysta wie, że Karl R. Popper bronił nie tylko społeczeństwa otwartego, którego niezależne społeczeństwo obywatelskie jest wyrazem, ale także na gruncie logicznym odrzucał indukcję. Polegać więc na logice?
Doświadczenie polityczne podpowiada, że takie zaufanie może być kosztowne. Tym bardziej że propagandowa nagonka na niepokorne organizacje już się zaczęła i trwa od wielu miesięcy, a rykoszet trafił nawet w osoby najbliższe Piotrowi Glińskiemu. Społeczeństwo obywatelskie zgodnie z logiką sporu politycznego także dzielone jest przez rządzących na różne sorty. A praktyka wprowadzania nowych aktów prawnych w większości w trybie projektów poselskich, a więc bez konsultacji, pokazuje, jak obóz władzy traktuje głos społeczeństwa.
Obawy są więc co najmniej uzasadnione, a odpowiedzią na nie jest oczywiście wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego. Lub inaczej może – wzmocnienie instytucjonalizacji istniejących form współdziałania obywatelskiego w rożnych wymiarach: samopomocy, kultury, edukacji. Wzmocnienie to najprawdopodobniej nie może już dziś oznaczać jedynie ilościowego przyrostu stowarzyszeń i fundacji, bo coraz częściej możemy działać razem bez formalnych struktur.
Jak jednak tę energię przekładać na siłę głosu społecznego? Czy jedynym sposobem jej artykulacji jest ulica, jak się okazało podczas Protestu Kobiet i podczas lipcowych protestów w sprawie ustaw sądowych? Michael Hardt i Antonio Negri podejmują tę kwestię w najnowszej swej książce „Assembly”. Obecność nie tyle na ulicy, ile zgromadzenie w przestrzeni publicznej jako wyraz woli współzarządzania nią i współtworzenia – jest wyrazem zarówno siły, jak i wstępem do instytucjonalizacji, która jednak nie musi mieć wymiaru organizacyjnego. Instytucjonalizacja może odbywać się przez współwytwarzanie nowych form dóbr wspólnych.
Do „Assembly” wrócę w odrębnym tekście, tu przywołuję jako wskazówkę, że w konfrontacji z państwem, niezależnie od tego, kto będzie w nim sprawował władzę, zawsze istnieje ryzyko dominacji państwa i próby podporządkowania. Odpowiedzią na to ryzyko jest oparta na realnej sile autonomia społeczeństwa, która wyraża się w tym, na ile w sytuacji nadmiernej dominacji ze strony państwa jest w stanie tworzyć kontrspołeczeństwo, czyli działać niezależnie lub wbrew państwu.
O tej zdolności do autonomii m.in. mówić będziemy dziś (niedziela, 10 września) podczas debaty w Poznaniu, organizowanej w ramach przygotowań do Forum Przyszłości Kultury.