Bunt Kobiet. Rozpoczął się długi marsz
Intensywny weekend za nami.
O inauguracji Donalda Trumpa pisałem. Zmianie władzy w USA towarzyszyły dwa ważne wydarzenia: światowy Marsz Kobiet i zjazd prawicowej, reakcjonistycznej międzynarodówki w Koblencji. Jak podaje „Guardian”, w 673 manifestacjach na całym świecie maszerowało 4,8 mln uczestników. Najwięcej, bo pół miliona osób zebrało się w Waszyngtonie.Marsze podsumowała już Joanna Gierak-Onoszko na POLITYKA.PL, nie będę więc powtarzał znanych informacji. Bardziej interesuje mnie pytanie, jakie pojawiło się w Polsce po Czarnym Marszu i pojawia się teraz, po Marszu Kobiet: czy jesteśmy świadkami protestu powstałego na fali chwilowych emocji czy też rodzi się nowa forma podmiotowości politycznej jako odpowiedź na reakcjonizm prawicowy i brak alternatywy dla niego po liberalnej i lewicowej stronie sceny politycznej?
Hipotezę o nowej podmiotowości można oprzeć na następujących przesłankach. Kobiety zarówno ze względu na coraz większe kompetencje (przeciętnie lepsze wykształcenie od mężczyzn), jak i zmieniającą się strukturę społeczno-gospodarczą mają coraz większe znaczenie dla funkcjonowania współczesnych społeczeństw. Ich roli nie da się zredukować do reprodukcji biologicznej i społecznej, stają się coraz bardziej „niezastępowalne” w reprodukcji ekonomicznej. To rosnące znaczenie nie przekłada się ciągle jeszcze na siłę polityczną ani kontrolę nad kapitałem. Przeciwnie, dojście do władzy Donalda Trumpa i jego symboliczne zwycięstwo nad Hillary Clinton (którą, co znamienne, poparło o 3 mln wyborców więcej niż Trumpa) odczytać można jako konsolidację władzy i kapitału po to, żeby utrzymać reżim akumulacji oparty na eksploatacji tego coraz ważniejszego zasobu, jakim jest odpłatna i nieodpłatna praca kobiet.
Tylko utrzymanie męskiej dominacji poprzez instrumenty władzy i symboliczną legitymizację przez odwołanie do języka konserwatywno-tradycjonalistycznego umożliwia utrzymanie podrzędnego statusu kobiet, a tym samym także ich ekonomiczną eksploatację. Francuzi wyliczyli, że w 2010 roku przepracowali 38 mld godzin w pracy odpłatnej i 77 mld godzin nieodpłatnie. Te godziny nieodpłatne dotyczą głównie kobiet i ich zaangażowania w obowiązki domowe. Z kolei godziny odpłatne ciągle obciążone są nierównościami płacowymi, a także strukturalnym wyzyskiem zawodów sfeminizowanych, jak zawód nauczycielski czy zawody opiekuńcze.
Zwolennicy Donalda Trumpa i innych reżimów prawicowych, które doszły do władzy w wyniku „zemsty białych wściekłych mężczyzn”, żywią nadzieję, że oto świat wraca do normalności po ekscesach liberalno-lewicowej międzynarodówki, która przez lata forsowała feminizm, gender i multi-kulti. Koniec ze zgubną ideologią, koniec z polityczną poprawnością, będzie jak onegdaj bywało. Nie będzie. Nie będzie, bo po pierwsze, w większości przypadków owe zwycięstwa prawicy nie tyle są wyrazem bezwzględnego triumfu, ile słabości liberalnej i lewicowej alternatywy, która też w swej masie miała i ma reakcjonistyczny charakter (opiera się na wierze w możliwość utrzymania status quo lub powrotu do „klasycznego” państwa dobrobytu). Ta słabość przekłada się na wyniki wyborów, dokładny jednak rachunek – czy to w USA, czy to w Polsce – pokazuje, że tradycjonalistyczna prawica nie ma poparcia większości. Po drugie, owe 4,8 mln uczestników Marszu Kobiet pokazało, że na scenie pojawiła się siła, która ma szansę stać się nowym uniwersalnym podmiotem politycznym.
Stanie się tak, gdy kobiety rozumiejąc swoje znaczenie w systemie reprodukcji i akumulacji kapitału, dostrzegą, że mogą wykorzystywać strategię strajku kobiet, czyli odmowy udziału w tej reprodukcji i akumulacji do osiągania nie tylko partykularnych celów, jak podwyżka płac, obrona prawa do kontroli własnego ciała, ale także do budowy nowego, progresywnego ładu społecznego, którego elementem będą nowe formy redystrybucji i kontroli kapitału. Znamienne, że we francuskich prawyborach prezydenckich w Partii Socjalistycznej I turę wygrał Benoît Hamon, którego program proponuje m.in. powszechny dochód obywatelski. Co ciekawe, ów punkt jego programu wywoływał najżywsze dyskusje podczas spotkań z wyborcami. Abstrahując od realności tego akurat instrumentu, to właśnie rozwiązanie tego typu jest sposobem na redukcję nierówności wynikającej z istnienia olbrzymiego obszaru pracy nieopłacanej.
Kobiety mają wszystkie instrumenty, podobnie jak przed stu laty klasa robotnicza, by wykorzystać swą rosnącą siłę, która wyraża się nie tylko w liczbach, ale i w zmieniającej pozycji w strukturze społeczno-gospodarczej do zainicjowania nowej, progresywnej polityki, która będzie alternatywą zarówno dla status quo, jak i prawicowej reakcji. Międzynarodowy zasięg niedzielnego Marszu Kobiet jest dobrym prognostykiem. Szkoda tylko, że w tej rodzącej się międzynarodówce zabrakło silnego głosu Polek i Polaków.