Smog i Lewiatan
Oczekiwanie na wznowienie prac Sejmu wypełnił smog. Wypełnił dosłownie, biorąc we władanie polskie miasta, i medialnie – stając się jednym z głównych tematów publicznej debaty. Czy smog stanie się tematem politycznym, organizującym dynamikę polskiego sporu? Nowoczesna opozycja postarałaby się o to.
Jeden z niemieckich polityków stwierdził przed laty, że Polska to Chiny Europy. Miał na myśli polskie uzależnienie od węgla. W tym kontekście Niemiec przestrzelił, bo Chiny nigdy w takim stopniu jak Polska nie były związane z „czarnym złotem”, a teraz starają się od tego surowca odchodzić. Powodem skutki spalania węgla, czyli poza emisją gazów cieplarnianych – zanieczyszczenie powietrza przekładające się na 1,6 mln przedwczesnych śmierci. Polski węgiel też zabija, jako jedna z głównych przyczyn smogu w polskich miastach. Jeszcze w PRL, gdy ciężki przemysł działał pełną parą w zimę, głównym źródłem zanieczyszczenia powietrza na Śląsku były domowe piece. Dziś takiego przemysłu nie ma, piece w domach pozostały i przybyło samochodów, w większości starego złomu. Powraca też więc i smog.
Jak wylicza Jan Mencwel w dzisiejszej „Stołecznej” (Warszawa ogłosiła alarm smogowy), smog w Polsce przynosi konkretne straty:
Leczenie chorób to z kolei konkretne skutki dla budżetu państwa. Do naszej ściągawki należy więc dodać nieco matematyki. Wedle danych Światowej Organizacji Zdrowia z 2015 roku zanieczyszczenia powietrza w Polsce kosztują nas 102 miliardy dolarów rocznie. Stanowi to niecałe 13 proc. naszego PKB, a w przeliczeniu na jednego mieszkańca to aż 800 złotych miesięcznie. Na walkę ze skutkami smogu rząd wydaje zatem już teraz więcej, niż wynosi miesięczny zasiłek w ramach programu 500 plus. To taki nasz mały program „Smog plus”, szkoda tylko, że niezamierzony. I że świadczenia w ramach programu są obowiązkowe. Bo tym się różni smog od palenia papierosów – o którym mówił minister, jako przykładzie realnego, a nie teoretycznego problemu – że pył, który wisi w powietrzu miasta, muszą wdychać wszyscy.
Jan Mencwel w swym tekście pisze o smogu, komentując wypowiedź ministra zdrowia, który traktuje smog jako problem teoretyczny i radzi, by Polacy palili mniej papierosów, bo te są główną przyczyną chorób i przedwczesnych zgonów. To ciekawy moment polskiej dyskusji o smogu, która przy okazji kolejnych alarmów smogowych lub porównań pokazujących, że polskie miasta są najbardziej zanieczyszczone w Europie wraca na medialne czołówki. Mimo to ciągle jeszcze smog nie stał się ogólnopolskim tematem politycznym (lokalnie, np. w Krakowie, już takim tematem był). A przecież powinien, jeśli wszystkie przytaczane w debacie liczby mają jakikolwiek sens.
Okazuje się jednak, że wcale nie tak łatwo przełożyć dyskusji mającej ciągle charakter ekspercki (Jan Mencwel ma swoje liczby, minister zdrowia swoje) na debatę polityczną, czyli taką, w której temat – smog – potraktowany byłby jako zagrożenie dla funkcjonowania społeczeństwa jako całości. Dyskusja ekspercka, z jednej strony niezbędna, bo produkuje argumenty, z drugiej prowadzi do fragmentacji – wszystkie te czerwone punkty na mapie Polski pokazują, że jakieś konkretne miejsca mają problemy, ale z tego jeszcze nie powstaje przekonanie, że problem ma cała Polska. Jeffrey C. Alexander, świetny amerykański socjolog procesów uspołeczniania zjawisk kryzysowych, pyta, jak to się dzieje, że zjawisko, o którym wiemy od lat, dopiero w pewnym momencie staje się tematem publicznym numer jeden, domagającym się interwencji politycznej?
By tak się stało, dojść musi właśnie do owego uspołecznienia problemu, co daje szansę, że będzie on postrzegany przez społeczeństwo jako kryzys. Kryzys, czyli poczucie, że instytucje organizujące życie społeczne przestały działać w sposób adekwatny do sytuacji i zagrożone są podstawy funkcjonowania społeczności. Proces translacji wiedzy eksperckiej na język kryzysowej debaty publicznej nie jest prosty, bo musi łączyć dwa krańce społecznego spektrum: poszczególni obywatele muszą odnieść zagrożenie bezpośrednio do siebie, uświadomić sobie, że kryzys (w tym przypadku smog) jest niebezpieczny dla ich konkretnej egzystencji i jednocześnie musi powstać społeczna samowiedza łącząca te jednostkowe doznania egzystencjalne we wspólną świadomość, która może stać się podstawą do działania zbiorowego.
Ta translacja nie jest oczywista, bo dyskurs ekspercki ma paradoksalny charakter. Z jednej strony ujawnia problem, z drugiej strony uspokaja, bo pokazuje, że jednak jacyś fachowcy się sprawą zajmują, a władza ciesząca się dużym poziomem legitymizacji nie budzi podejrzeń, by sama była źródłem problemu. Dopiero popularyzacja tematu za pomocą innych niż ekspercki języków – szczególnie skuteczna jest popkultura zamieniająca liczby w obrazy i emocje – otwiera drogę do wspomnianego uspołecznienia, którego efektem może być budowanie łańcuchów wyjaśniających łączących takie skutki jak niebezpieczny dla zdrowia i życia smog z decyzjami politycznymi, np. strategiczne uwikłanie Polski w węgiel.
By temat stał się polityczny, dojść musi do momentu Hobbes’owskiego – Tomasz Hobbes w „Lewiatanie” wskazuje powody, dla których obywatel może odmówić posłuszeństwa władzy państwa, nawet jeśli ma ona legalne umocowanie. Może uczynić to wówczas, gdy zagrożona jest jego integralność cielesna, gdy państwo odmawia dostępu do pożywienia i powietrza, gdy nie chroni przed napaścią. Wykazanie więc, że państwo i władza aktywnie współuczestniczą w wytwarzaniu smogu, a tym samym uniemożliwiają dostęp do bezpiecznego powietrza, zalegitymizowałoby społeczną mobilizację polityczną. Jej stawką nie musi być oczywiście zmiana władzy, może wystarczyć zmiana polityki.
Ciekawe więc, jak będzie się w Polsce rozwijał temat smogu i czy osiągnie on „moment Hobbes’owski” – o co chodzi, coraz lepiej rozumieją władze polskich miast. Ogłaszane oficjalnie alarmy smogowe i rekomendacje, by przedszkola i szkoły nie organizowały zajęć na świeżym powietrzu (jak zrobiła Warszawa) mogą w istotny sposób przyczynić się do uspołecznienia tematu i upolitycznienia w wymiarze lokalnym. Czy ktoś zdoła wykorzystać ten potencjał politycznie w skali kraju? Pytanie i retoryczne, i praktyczne zarazem.
Uzupełnienie: Anna Nacher w komentarzu na Facebooku zwróciła uwagę, że nie dostrzegam ważnych inicjatyw społecznych, jak Krakowski Alarm Smogowy czy Podhalański Alarm Smogowy, które zdołały lokalnie nadać tematowi większej dynamiki. To prawda, chwała takim inicjatywom, ciągle jednak pozostaje kwestia uspołecznienia w sensie ogólnospołecznej mobilizacji mającej skutki polityczne polegające na podjęcie przez Lewiatana – państwo konkretnych działań w uznaniu, że sytuacja ma charakter kryzysowy.