Bruno Latour i Nowy Reżim Klimatyczny

Bruno Latour to jeden z najciekawszych myślicieli ostatnich dekad. Współtwórca teorii aktora-sieci i koncepcji polityki natury. Ostrzegał przed Nowym Reżimem Klimatycznym i twierdził, że ekologia stanie się nową główną osią konfliktu politycznego, w którym dominującą rolę odgrywać będzie nowa klasa ekologiczna. Odszedł w wieku 75 lat, zdecydowanie zbyt wcześnie.

Na Latoura trafiłem w 1999 r., kiedy w księgarni do ręki wpadła mi świeżo wydana książka „Politique de la nature”. Łatwo nie było ze względu na potrójną barierę językową. Czytanie po francusku nowej wizji ekologii politycznej, pełnej nowych pomysłów i pojęć, przedstawionej w charakterystycznym, jak się później przekonałem, dla Latoura idiomie, było niezłą zabawą.

Do dziś nie jestem pewien, czy wszystko właściwie zrozumiałem, ale spodobało mi się wówczas zasadnicze przesłanie – ekologia to zbyt poważna sprawa, by zostawić ją w rękach samym ekologom. Wymaga upolitycznienia, co jednak nie oznacza jedynie wprowadzenia do debaty głównego nurtu i zainteresowania sprawami eko, jak klimat czy bioróżnorodność polityków.

W epoce ekologicznej potrzebna jest reorganizacja całej sfery publicznej i politycznej, od przebudowy świata wiedzy i nauki po zmianę kwestii reprezentacji w procesie politycznym. W kształtowaniu rzeczywistości uczestniczą aktorzy nieludzcy, zarówno obiekty techniki, jak i byty „naturalne”. Powinny też więc mieć swoją reprezentację w debacie politycznej.

Ostatnią opublikowaną rzeczą Latoura jest manifest ogłoszony wspólnie z Nikolajem Schultzem „Mémo sur la nouvelle classe écologique”. Zadaniem nowej klasy ekologicznej jest przeciwstawienie się Nowemu Reżimowi Klimatycznemu. Tym pojęciem Latour określa współczesną sytuację społeczeństw, nad którymi ciągle dominuje logika kapitalistycznej akumulacji, i jednocześnie narasta świadomość granic możliwości rozwoju zgodnie z tą logiką.

Ta konstatacja nie prowadzi jednak do zmiany modelu, tylko do uznania przez elity władzy i kapitału, że po prostu ziemskich zasobów dla wszystkich nie starczy. A skoro tak, to trzeba troszczyć się o siebie, zagrabiając to, co jeszcze zostało. Nowy Reżim Klimatyczny ma wyjaśniać zwrot, jaki dokonał się na początku lat 90. XX w. (do końca lat 80. nawet firmy naftowe uznawały, że globalne ocieplenie to poważny problem i odpowiada za niego człowiek).

Wtedy przyspieszyła globalizacja, wraz z nią wzrost nierówności w różnych przekrojach. W końcu nasiliły się dyskursy negacjonistyczne, podsycane zarówno przez związane z paliwami kopalnymi korporacje, jak i przez polityków, zwłaszcza tych o populistycznym zabarwieniu. Donald Trump to doskonałe wręcz ucieleśnienie Nowego Reżimu Klimatycznego i przekonania, że nawet jeśli znaczna część ludzkości straci warunki do życia, to nie dotyczy to jego osobiście i podobnych mu mieszkańców Ameryki.

Czy jednak rzeczywiście skuteczną odpowiedzią będzie mobilizacja nowej klasy ekologicznej? Wątpią w to przedstawiciele ekologicznej lewicy, zarzucając Latourowi, że w jego ekologii politycznej brakuje komponentu ekonomii politycznej. Taki komponent zawierają liczne projekty ekosocjalistyczne. We Francji najbardziej politycznie udanym jest ruch Jean-Luc Mélenchona, który buduje ekosocjalistyczną strategię od blisko dekady.

Sylwetkę Bruno Latoura prezentowałem przed dekadą w „Polityce”. Poniżej fragment tamtego tekstu:

W książce „Nigdy nie byliśmy nowocześni” dowodzi, że projekt nowoczesności, polegający na przekonaniu, iż człowiek zdoła poddać cały świat kontroli rozumu zamkniętego w metodzie naukowej i technice, okazał się iluzją. W efekcie prób realizacji tego projektu człowiek żyje współcześnie w rzeczywistości, którą oprócz ludzi zamieszkują nieludzie: mikroby, wirusy, sieć Internetu, samochody, łosie na Bemowie i niedźwiedzie w Pirenejach. W tej gmatwaninie nie sposób rozpoznać, co jest czysto ludzkie, co jest wytworem człowieka, a co ma charakter naturalny. Podział świata na odseparowane terytoria Społeczeństwa, Kultury, Techniki i Natury, w którym człowiek pełni z definicji rolę nadrzędną, nie był i nie jest możliwy do utrzymania.

Ludzie nowocześni, jak mówi Latour, mają rozdwojone języki, rozdzielają skwapliwie działania praktyczne od ich teoretycznego uzasadniania. Z jednej strony ich zależność od natury rośnie (choćby od złóż ropy naftowej), z drugiej zaś, zgodnie z nowoczesną wizją, miała nastąpić emancypacja od natury. Z tej hipokryzji wynikają zalety, bo pozwala ona ludziom skutecznie funkcjonować, ma też jednak poważną wadę – nie pozwala kontrolować skutków ubocznych, czyli tego, co niemiecki socjolog Ulrich Beck nazywa ryzykiem.

Czas wrócić do początków nowoczesności – do czasów, kiedy żył nie tylko wspomniany Leibniz, lecz także Tomasz Hobbes, twórca „Lewiatana”, jednej z pierwszych nowoczesnych teorii państwa i społeczeństwa. Koncepcje Hobbesa rozwijały się w cieniu sporu z Robertem Boylem, wielkim uczonym tamtych czasów, o rolę nauki. Hobbes przekonywał, że warunkiem pokoju społecznego jest wyeliminowanie z przestrzeni publicznej religii. Uprzedzał jednocześnie, że nie należy zastępować religii Boga innymi formami kultu, z rozumem włącznie. Że nauka nie powinna mieć uprzywilejowanego statusu w społeczeństwie.

Wygrał Boyle, nie Hobbes. Nauka być może na tym zyskała, współczesne społeczeństwo znalazło się jednak w kryzysie, bo uczeni w roli kapłanów Prawdy ciągle przekonują, że prawdę znają, a skoro tak, to można zaoszczędzić na demokratycznej debacie, robiąc po prostu to, co zaleci ekspert. Prosty teoretycznie spór, jak wytyczenie trasy obwodnicy Augustowa, pokazuje jednak, że każda strona jest w stanie przywołać swoich ekspertów z tytułami naukowymi, a każdy z nich przekonany jest do obiektywnego charakteru swoich argumentów. W rezultacie spór przekształca się w konflikt przypominający wojnę religijną.

Bruno Latour przekonuje, że jedynym rozwiązaniem jest zmiana modelu polityki i demokracji, polegająca na uznaniu rzeczywistości, w której obok ludzi występują inni pozaludzcy aktorzy. Główny z nimi problem polega na tym, że choć są obecni, to jednak nie potrafią mówić, a to właśnie zdolność do mówienia jest podstawową kompetencją demokratyczną. W ich imieniu powinni więc występować uczeni, lecz nie w roli kapłanów Nauki i Prawdy, tylko jako przedstawiciele różnych nauk, którzy podobnie jak Ludwik Pasteur uruchamiają różne środki wyrazu na rzecz swojego „klienta”.

Latour swą propozycję rozwija w szczegółach w książce „Polityka natury”. Na 2012 r. zaplanował publikację kolejnej wielkiej syntezy swojej myśli. Jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych współczesnych uczonych: krytykują go przedstawiciele nauk przyrodniczych za antynaukowość, nie ma dla niego miejsca w wielu podręcznikach socjologii za antyspołeczność. Mimo to należy do pierwszej dziesiątki myślicieli pod względem liczby cytowań publikacji książkowych, a rozwijana przez niego i grono intelektualnych przyjaciół teoria aktora-sieci nabiera nowego blasku w dobie wszechobecności Internetu i innych sieci technicznych. I nawet krytycy muszą przyznać, że trudno dziś sobie wyobrazić poważne myślenie o relacjach między nauką, techniką, ekologią a społeczeństwem (nawet jeśli ono nie istnieje) bez odniesień do dorobku Latoura.