Wojenne odkrywanie Afryki

Rosyjska agresja na Ukrainę wywołała ciekawy skutek – przyspieszone odkrywanie znaczenia Afryki przez Europejczyków. Do Senegalu i Nigru jeździł Olaf Scholz, Wołodymyr Zełenski przemawiał na forum Unii Afrykańskiej. Okazuje się, że powojennego świata nie da się budować bez Afryki ani w wymiarze politycznym, ani gospodarczym.

Zacząć należy od uwagi, że coś takiego jak Afryka nie istnieje – to wielki kontynent liczący 54 państwa o różnych historiach i tradycjach kulturowych oraz politycznych. Tworzą Unię Afrykańską ale o podziałach dobrze świadczy wynik głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ 2 marca w sprawie rezolucji potępiającej rosyjską agresję. Tylko 28 państw afrykańskich poparło rezolucję, pozostałe się wstrzymały, Erytrea zagłosowała przeciw.

Jak widać, prosty sens wojny naszkicowany przez Joe Bidena w Warszawie, który przekonywał, że toczy się zasadniczy spór między demokracją a autokracją, nie jest tak oczywisty np. dla demokratycznej Republiki Południowej Afryki, która Rosji nie potępiła. Skąd ta sympatia lub przynajmniej neutralność wobec Rosji?

Eksperci wskazują wiele powodów: historyczne więzi, kiedy ZSRR i państwa bloku radzieckiego wspierały marksistowskie ruchy narodowowyzwoleńcze w Mozambiku lub Angoli, a także popierały kraje kroczące drogą afrykańskiego socjalizmu. Więzi te do dziś są podstawą dostaw rosyjskiego uzbrojenia – Rosja zapewnia około połowy dostaw broni na rynek.

Rosja też aktywnie uczestniczy w afrykańskiej polityce, wysyłając oddziały najemników spod znaku Wagnera, o czym boleśnie przekonali się Francuzi podczas misji w Mali. Rosja też umiejętnie wykorzystuje antyzachodni resentyment wobec byłych kolonizatorów. O ten resentyment nietrudno zresztą, bo podsycają go często słuszne oskarżenia o hipokryzję Zachodu.

Publicyści afrykańskich mediów pytają więc, czym różni się wojna w Ukrainie od wojen, jakie z różnych powodów wybuchają w Afryce, jeśli chodzi o mobilizację pomocy humanitarnej. Wielkim punktem niezgody jest zachodnie poparcie dla polityki Izraela wobec Palestyny. Podczas pandemii doszedł powód kolejny – apartheid szczepionkowy, czyli faktyczna blokada dostępu do szczepionek dla społeczeństw afrykańskich.

Powodem najnowszym są sankcje wobec Rosji, które dotyczą eksportu z kraju agresora. Zachód mimo sankcji importuje ciągle nośniki energii, utrudnia jednak wywóz zboża, którego Afryka jest jednym z ważniejszych odbiorców. O złagodzenie tego wymiaru embarga apelował Macky Sall, prezydent Senegalu i przewodniczący Unii Afrykańskiej.

Wołodymyr Zełenski, widząc, że Afryka ma znaczenie, od dłuższego czasu zabiegał o wystąpienie na forum UA. Dostał głos 20 czerwca, choć audytorium było mocno ograniczone – jak podał serwis „Jeune Afrique”, ukraińskiego prezydenta słuchali przedstawiciele czterech państw. Sama przemowa jak zwykle była dobrze przygotowana, Zełenski przekonywał, że Ukraina padła ofiarą neoimperialnej wojny kolonialnej.

Trudności z zaopatrzeniem w żywność w krajach afrykańskich nie są skutkiem sankcji, tylko tej właśnie kolonialnej agresji, której skutkiem jest m.in. blokada 25 mln ton ziarna w ukraińskich silosach. W każdej chwili mogą trafić na rynek, byle odblokować porty. Czy udało mu się przekonać swoich słuchaczy?

Niedawny XIV szczyt państw BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Afryka Południowa) pokazuje, że problem wykracza poza Afrykę i jest wyrazem geopolitycznej reorganizacji świata w nową strukturę bloków. Zachód próbuje narzucić narrację, którą Biden zaproponował w Warszawie. Putin próbuje zmobilizować antyzachodni resentyment i przekonać, że jest liderem światowej mobilizacji przeciwko amerykańskiej i europejskiej hegemonii.

Sytuację próbują wykorzystać Chiny, które stały się niekwestionowanym liderem BRICS i głównym animatorem ostatniego szczytu. Wobec perspektywy odtwarzania się geopolitycznych bloków Chiny przekonują, że są liderem świata opartego na multilateralizmie, w którym nie ma miejsca na dominację, przemoc i hegemonię. Lektura Deklaracji pekińskiej wieńczącej szczyt BRICS dostarcza dziwnych wrażeń, w tekście roi się od odwołań do praw człowieka, demokracji, współpracy i współzależności, wyrzeczenia przemocy w stosunkach międzynarodowych i konieczności ich oparcia na prawie międzynarodowym.

Jest więc w tym dokumencie wszystko, co Rosja brutalnie złamała i czego nigdy zresztą, podobnie jak Chiny, nie stosowała. Wróćmy jednak do Afryki, czy trzeba się nią przejmować? Cóż, jeśli ma udać się powojenna transformacja Europy, zarówno w wymiarze dywersyfikacji źródeł energii, jak i rozwoju nowych technologii, bez afrykańskich zasobów nie sposób jej dokonać. Dziś już głośno mówi się o powojennej odbudowie Ukrainy, która ma być jednocześnie wielkim przedsięwzięciem modernizacyjnym.

W podobny sposób jednak trzeba mówić o Afryce jako niezbędnym uczestniku tych wszystkich planów, czyli państwa Afryki muszą zyskać przekonanie (podobnie jak o takie przekonanie walczą Ukraińcy), że nie będą jedynie źródłem tanich zasobów, ale staną się podmiotowym partnerem w rozwoju nowej przestrzeni dobrobytu.

Niedawna berlińska konferencja European Council on Foreign Relations pokazała, że istnieje trudność podstawowa w uruchomieniu takiego partnerskiego myślenia – to europejski prowincjonalizm i wynikająca zeń gigantyczna niewiedza o państwach afrykańskich. Kojarzą się one głównie jako źródło problemów, biedy, ewentualnie egzotycznej oryginalności.

O ile Afrykanie uczą się w afrykańskich uczelniach kultury europejskiej, o tyle na symetrię nie ma co liczyć. Można oczywiście odpowiedzieć, że taka symetria jest niemożliwa, bo to Europa i szerzej Zachód ciągle są źródłem idei, technologii i wzorów kultury, Afryka niewiele ma zaś do zaoferowania. Cóż, w wielkim skrócie: nie jest to prawdą – o afrykańskim renesansie, którego wyrazem jest m.in. afrykański futuryzm, ruch na rzecz dekolonizacji technologii i pluriwersalizmu, pisałem w „Polityce”.

Warto włożyć odrobinę wysiłku, by choć trochę tego, co w Afryce się dzieje, poznać. To po prostu ciekawe. A przy okazji może uratować przyszłość.