Covid-19, wirus chorej wyobraźni

Koronawirus działa w chytry sposób. Bezpośrednio jest śmiertelnie niebezpieczny dla zakażonych. Przez swoich sojuszników – użytecznych idiotów pozbawionych wyobraźni – rozkłada całe społeczeństwa.

Spektakularnym pokazem tej drugiej strategii stały się obchody smoleńskiej rocznicy, kiedy Jarosław Kaczyński ze świtą, nie przestrzegając nałożonych przez własny rząd reguł, pognał pod pomnik na pl. Piłsudskiego. Uczestnikom tej budzącej zgrozę ceremonii życzę zdrowia, na rozum i wyobraźnię już byt późno.

Arcypolskie warcholstwo

Tak głośne niegdyś hasło solidarnego państwa ustąpiło przed rzeczywistością – arcypolską figurą warcholstwa, nihilizmu i pogardy. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii minister Robert Jenrick musi się tłumaczyć, że wbrew zakazom pojechał przed świętami odwiedzić rodziców. Bo niezależnie od powodów jego decyzji władza ma świecić przykładem.

Więc świeci, również w Polsce, stając się największym sojusznikiem patogenu. Działania zarówno oficjalnych przedstawicieli władzy (w świcie Kaczyńskiego był i premier, i wicepremier), jak i sprawującego władzę bez konstytucyjnego mandatu (mowa o Prezesie) – niszczą substancję podczas epidemii najważniejszą: zaufanie i solidarność polegające na przekonaniu, że wobec powszechnego zagrożenia dźwigamy ten sam los.

Erozja zaufania

Tylko w oparciu o takie przekonanie można oczekiwać społecznej dyscypliny niezbędnej, by przetrwać czas kryzysu. Z badań Krystyny Skarżyńskiej i Konrada Maja przeprowadzonych jeszcze przed 10 kwietnia wynikało, że 82,4 proc. Polaków akceptowało reguły reżimu epidemicznego, 82,3 proc. deklarowało, że się do nich stosuje.

Ciekawe jednak, że 63,7 proc. badanych twierdziło, że rząd „nie podaje społeczeństwu pełnych informacji o skali zagrożeń koronawirusem”. Brak zaufania w tej sprawie żywi aż 43,5 proc. wyborców PiS. To kluczowa informacja, bo pokazuje, jak cienka więź łączy obecną władzę ze społeczeństwem. Ciekaw jestem wyników podobnych badań przeprowadzonych po 10 kwietnia.

Kurs na katastrofę

W każdym razie sygnał z pl. Piłsudskiego potwierdza inne komunikaty, jakie od ponad tygodnia płyną z ośrodka władzy majstrującej przy terminie wyborów prezydenckich: bierzemy kurs na katastrofę, społeczna wyobraźnia rządzących zablokowała się niczym zepsute steru samolotu. Czy lądowanie może ułatwić tarcza 2.0?

Wiele jest zachwytów nad tym programem, bo w końcu, jak pisze z uznaniem ekonomista Marcin Piątkowski, skala interwencji odpowiada działaniom, jakie podejmują inne rozwinięte kraje. Piątkowski to dobry ekonomista, więc pewno wie, co mówi, ale należy zwrócić uwagę na dwa zasadnicze problemy.

Ryzyko etatyzacji

Pierwszy wykłada Alert Gospodarczy zespołu ekspertów OEES pod kierownictwem Jerzego Hausnera. Obszerna analiza zwraca szczególną uwagę na rolę Polskiego Funduszu Rozwoju w Tarczy, który staje się superagendą państwa, wyłączoną jednak spod mechanizmów kontroli, jakie istnieją nad konstytucyjnymi instytucjami (resort finansów) i bankami poddanymi odpowiednim regulacjom. Konsekwencje mogą być bardzo groźne:

Finansowaniem takiej płynności powinien jednak zajmować się BGK, bank państwowy. Emisja długu z gwarancjami SP na pokrycie kosztów programu płynnościowego powinna być oparta na przejrzystych rynkowych zasadach. Wejście firm do programu, jak też wyjście z niego z wykorzystaniem subwencji, nie może następować w oparciu o niejasne, dyskrecjonalne kryteria.

Inwestycyjne zaangażowanie się PFR w średnie i duże firmy pociąga za sobą ryzyko trwałego wzrostu etatyzacji gospodarki.

Autorzy raportu neutralnym, choć stanowczym językiem wysyłają jasny komunikat polityczny: pod osłoną tarczy antykryzysowej szykowany jest instrument skoku na kontrolę nad przedsiębiorstwami prywatnymi. Oczywiście, nie musi być wykorzystany. Niejasność jednak wspomnianych reguł umożliwi nawet jeśli nie jawną, to pośrednią kontrolę.

Twórcza destrukcja

Pozostaje drugi problem, o wymiarze strategicznym. Tarcza koncentruje się na wsparciu przedsiębiorstw i pośrednio miejsc pracy. To dobra filozofia na czasy kryzysu koniunkturalnego, kiedy stawką jest utrzymanie firm „przy życiu” do czasu powrotu koniunktury.

Rzecz w tym, że doświadczamy głębokiego kryzysu strukturalnego. Powrotu do takiej struktury gospodarki jak przed kryzysem nie będzie z wielu względów. W takim czasie kluczowe zadanie to wspieranie płynności w obiegu finansowym, utrzymanie sektora publicznego, usług i inwestycji publicznych oraz siły nabywczej konsumentów/obywateli, tak by ochronić ich przed konsekwencjami kreatywnej destrukcji, jaka czeka w nadchodzącym czasie gospodarkę.

Marnowanie zasobów

Pisząc prościej: w takiej sytuacji trzeba ratować ludzi, a nie firmy, bo podtrzymywanie przedsiębiorstw sektorów schyłkowych to marnowanie bezcennych zasobów. Dlatego tak wiele mówi się o rozwiązaniach odwołujących się do powszechnego dochodu gwarantowanego – wdraża taki mechanizm w ograniczonym zakresie Hiszpania, podobne instrumenty zastosowały Hongkong i Korea Południowa.

Obecny kryzys wymaga instrumentów wspomagających jak najbezpieczniejsze przejście do świata, którego jeszcze nie znamy, a nie trwonienia środków na przeczekanie, aż powróci iluzoryczna normalność.