Obywatel K., emerytowany król Bordurii
„Financial Times” postarał się i przygotował długi artykuł o Jarosławie Kaczyńskim, który powinien spodobać się samemu Prezesowi.
Na dodatek artykuł zapowiada już okładka weekendowego wydania „FT” i elegancki tytuł: „Jarosław Kaczyński. Poland’s kingmaker”.
Henry Foy napracował się, dostąpił spotkania z samym Jarosławem Kaczyńskim, który najwyraźniej zrobił na nim wrażenie. Dziennikarz „FT” zachowuje dystans i obiektywizm, zza którego wyłania się wielkoświatowa ironia i trudne pytanie: jak zgodnie z zasadami dziennikarskiej sztuki przedstawić króla Ubu i jego królestwo, które nie jest nigdzie, tylko znajduje się w środku Europy.
Wielkość Polski w połączeniu z polityczną wizją czyni Jarosława Kaczyńskiego znacznie niebezpieczniejszym od Viktora Orbána:
Happily ensconced in his office with a staff of fewer than 10, Kaczynski is too busy in Warsaw to bother with Brussels. Polish politics revolves around him and his plans to reshape Poland into the state he first dreamt of before 1989. “He is much more worrying than Orban,” continues the diplomat, who declined to be named. “Orban is happy to play the game. He goes to Brussels and gives the EU the smiles and the handshakes. He responds to pressure from allies. Kaczynski doesn’t see the point in all of that.”
For wydaje się zafascynowany Kaczyńskim zgodnie z lekką orientalistyczną manierą, z której wynika przeświadczenie, że opisywana rzeczywistość jest z innego porządku symbolicznego, niewątpliwie ciekawa, lecz zasadniczo niepoddająca się zrozumieniu.
Oto więc Jarosław Kaczyński czyta, jak inni cywilizowani ludzie Piketty’ego, lekturze tej jednak towarzyszy interpretacja, w której uczestniczy złożona historia kraju i mroczna osobowość, więc na wyjściu musi pojawić się projekt nieoczekiwany, interesujący, egzotyczny po prostu.
Warto lekturę analizy z „FT” uzupełnić lekturą „Wszystkie drogi prowadzą na Wschód” Ziemowita Szczerka w „Gazecie Wyborczej”, gdzie dobrym uzupełnieniem do materiału Foya z „FT” jest już sam początek:
Rozmawiałem ostatnio o sytuacji w Europie Środkowej z amerykańskim dyplomatą. Mówił, że ojojoj, łapał się za głowę, pytał, jak tak można – ale jego mowa ciała, system łagodnych i wyrozumiałych półuśmiechów, intonacja, brzmiały następująco: „No, ale koniec końców – czego ty się spodziewasz po dzikich, słowiańskich krajach na wschodnim końcu świata?”. Znałem te półuśmieszki z rozmów z zachodniakami na innych „dzikich końcach świata”: na Ukrainie, na Bałkanach, na Kaukazie. Wszędzie i zawsze wyglądało to tak samo: fajnie, że wam zależy na tej demokracji i prawach człowieka, ale cudów nie ma, a Wschód to Wschód. Rurytania. Borduria. Elbonia. Molwania.
Szczerek z jednej strony przypomina zachodnie wyobrażenia Wschodu kryjące się pod orientalistycznymi wizjami różnych Rurytanii, Krakozji, Bordurii. I przekonuje w drugiej części tekstu, że wyrażają one głęboką prawdę – Bordurie istnieją naprawdę, odtwarzają się dziś po raz kolejny, by po raz kolejny, jakby wiedzione dziejowym fatalizmem, sprowadzić na siebie katastrofę:
Bordurie wracają, i zawsze kończy się tak samo: powrotem do czegoś w rodzaju narodowego socjalizmu. Bo na czym innym oprzeć narodowe wspólnoty niż na narodzie mamionym socjalistycznymi mamidłami? Oraz na religii? A raczej na bardzo uproszczonych wersjach tych trzech spraw: tak więc odwołania do narodu kończyły się prymitywnym nacjonalizmem, aspekt socjalistyczny – populistycznym wrzaskiem bądź utrzymywaniem za wszelką cenę niewydolnego systemu, a religijny – wulgarnym ciemnogrodem typu Radio Maryja.
Teksty Foya i Szczerka to awers i rewers tej samej opowieści o egzotycznej Europie Środkowej, która gdy zaczyna właśnie tak siebie nazywać i esencjalizować środkowoeuropejską tożsamość w swych lokalnych odmiennościach, staje się niezrozumiała, wschodnia, barbarzyńska.
Ta opowieść odtwarza się nieustannie i nabiera konkretnego wyrazu w postaci dziwnych, anachronicznych politycznych projektów, które wydawało się już nigdy nie wrócą ze śmietnika historii. Wracają jednak nieustannie, bo kondycja środkowoeuropejska jest wynikiem ciągłego napięcia właściwego dla krajów półperyferyjnych. Półperyferyjność prowadzi do głodu podmiotowości i przytaczanego przez Szczerka za Istvánem Bibó fałszywego realizmu, który nabiera siły, gdy projekt cywilizacyjnego centrum przechodzi kryzys i traci swą normatywną atrakcyjność.
W takiej sytuacji mocy nabierają wzory z rodzimych repertuarów, bo skoro mimo katastrof reprodukują się, to znaczy są źródłem siły zapewniającej odtwarzanie narodowej i kulturowej substancji. Uwznioślone pod hasłem tradycyjnych wartości stają się emocjonalnym i politycznym drogowskazem w czasach, gdy uniwersalne drogowskazy stają się nieczytelne.
Czy zatem jesteśmy skazani na ciągłe odtwarzanie borduriańskiej kondycji i na zbawców narodu takich jak Jarosław Kaczyński?