500 plus. Dobry pomysł, zła realizacja
500 plus, sztandarowy projekt PiS, nabrał mocy ustawy.
Partia Jarosława Kaczyńskiego wywiązała się nominalnie z najważniejszej wyborczej obietnicy, teraz jeszcze sprawdzian praktyczny. A potem kolejne testy: jak na nową rzeczywistość zareagują słupki sondaży poparcia, wskaźniki makroekonomiczne, twardy bilans budżetu państwa. Najmniej liczę, że drgną wskaźniki demograficzne.
Główny argument za programem jest najmniej trafiony, na dzietność zdecydowanie bardziej wpłynęłoby przeznaczenie części z planowanych na 500 plus pieniędzy na rozwój infrastruktury opiekuńczej, żłobków, przedszkoli, edukacji kulturalnej. Rodzice mający świadomość takiego wsparcia nie obawialiby się, że dziecko oznacza konieczność wyłączenia się z pracy. Radykalni i umiarkowani krytycy 500 plus mają więc rację, że program nie ma charakteru systemowego – mimo buńczucznych zapowiedzi jeszcze z kampanii wyborczej nie był dobrze przemyślany ani przygotowany i jest głównie motywowany politycznie.
To jednak nie zmienia faktu, że jest programem w Polsce przełomowym, bo wprowadza nową jakość do polityki redystrybucyjnej. Niedoskonałe, ale jednak świadczenie społeczne o charakterze quasi-powszechnym (quasi, bo liczba wyłączeń, ze skandalicznym upośledzeniem samotnych matek z jednym dzieckiem na czele, jest niemała) jest nową jakością, z którą – jak pokazała debata publiczna – niełatwo się pogodzić.
Najbardziej odrażający element tej debaty to język pogardy klasowej, jaki uruchomili wszyscy zatroskani o stan budżetu państwa martwiący się, że „lud” przepije pieniądze, a zachęcony dotacją będzie „produkował” niepełnowartościowe dzieci. Dobrze na te zarzuty odpowiedział Adam Leszczyński w „Gazecie Wyborczej”. Poza uprzedzeniami, stereotypami i pogardą nie ma innych argumentów, które by uzasadniały takie niepokoje.
Według raportu Banku Światowego z 2014 r., który zbadał podobne programy w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej, pieniądze nie są zazwyczaj wydawane na alkohol i tytoń. Przeciwnie, biedni najczęściej inwestują w wykształcenie dzieci i założenie własnego mikrobiznesu. To się powinno podobać Jeremiemu Mordasewiczowi, gdyby tylko o tym wiedział. Podobnych badań jest zresztą znacznie więcej – nie mam tu miejsca, aby je przytaczać. Ich przesłanie jest takie, że biedni gospodarują pieniędzmi bardzo racjonalnie, wbrew nieszczęsnemu stereotypowi.
Problem w tym, że PiS nie jest rządem sprawiedliwości społecznej, tylko rządem tradycyjnego porządku i tradycjonalistycznej moralności publicznej, jego głównym elektoratem jest konserwatywna klasa średnia i interesy tej właśnie warstwy program 500 plus obsługuje najlepiej, zwłaszcza jeśli czyta się go z innymi pomysłami, jak likwidacja obniżki wieku obowiązku szkolnego.
Dlatego rację ma Krzysztof Adamski z Partii Razem w swym komentarzu w „Kulturze liberalnej”. Rzekomo socjalne projekty PiS, źle przygotowane pod względem systemowym, mogą w efekcie skompromitować ideę aktywnej polityki społecznej, która w ostatnich wyborach zyskała społeczną aprobatę.
Odrębny problem to finansowanie nowych zobowiązań – rozpaczliwe poszukiwanie dodatkowych wpływów podatkowych pokazuje, że polityka gospodarczo-fiskalna tworzy się na kolanach i raczej nie steruje nią jedno centrum poza mglistą wolą Prezesa i wyłaniającą się z niej wizją mitycznego już Planu Morawieckiego.