Choroby zakaźne polskiej polityki

Polska polityka coraz bardziej osuwa się w wirtualność rzeczywistą – pojęcie to zaproponował Manuel Castells do opisu świata, w którym coraz więcej sfer życia funkcjonuje z udziałem mediów, gdy coraz częściej w kontakcie z rzeczywistością uczestniczy ekran czy to smartfona, czy telewizora.

Tylko w świecie wirtualności rzeczywistej mogło dojść do pomysłu debaty telewizyjnej, w której udziału nie wezmą liderzy wszystkich startujących w wyborach ugrupowań, tylko wybrani przez media według niedemokratycznych kryteriów. Pół biedy, że taki pomysł spodobał się szefom owych stacji telewizyjnych, zgroza, że poszli na to liderzy partii rządzącej i jednej z partii opozycji.

Argument, że PiS jest wiodącą partią opozycyjną, co wynika zarówno z dotychczasowej pozycji w Sejmie, jak i sondaży, jest od rzeczy w kontekście wyborów. Wybory to święty czas dla suwerena – narodu, kiedy wszystko jest, jak pokazały wybory prezydenckie, możliwe.

Ograniczenie możliwości poznania argumentów wszystkich uczestników gry oznacza de facto usankcjonowanie w Polsce demokracji sondażowej.

W demokracji sondażowej nie obowiązuje zasada reprezentatywności, tylko deklarowanej ankieterom popularności. Kto mniej popularny, wypada z gry, tzn. z przedwyborczych rankingów. To los m.in. Partii Razem, która zdołała pokonać najważniejszy przedwyborczy test – zdobyć odpowiednią liczbę realnych głosów poparcia, by zarejestrować komitet wyborczy i stworzyć listy swoich kandydatów w całym kraju. W demokracji sondażowej to jednak zbyt mało, by zasłużyć na obecność w przedwyborczych porównaniach. Jeśli nie jest to skandal, to na pewno jest to naruszenie demokratycznych standardów przez publikujących niepełne wyniki. Najwyraźniej jednak takie są standardy demokracji sondażowej.

Demokracja sondażowa wydała już wyrok na III Rzeczpospolitą. Nie łudźmy się jednak, że zastąpi ją projekt IV Rzeczpospolitej, jaki wiódł do zwycięstwa PiS przed dekadą. Jarosław Kaczyński nie pozostawia złudzeń, że dziś prawdziwa stawka inna. Nie wiem, czy prezes PiS wierzy w to, co mówi o uchodźcach, przerażające jest to, że nie ma wątpliwości, by mówić językiem wykorzystującym rasistowskie klisze i sprowadzającym ludzkie osoby do wektorów chorób zakaźnych, przed którymi należy odgrodzić się kordonem sanitarnym. Rzeczpospolita, w której taki język może stać się językiem władzy, będzie strasznym krajem.

Dobrze o tyle, że Jarosław Kaczyński wyszedł z ukrycia i zaczął mówić. Przynajmniej nikt, kto zagłosuje na jego formację, nie będzie mógł się później tłumaczyć, że nie wiedział.