Przemoc i niemoc. O wirtualnym państwie i realnym społeczeństwie

Mieszkańcy obszarów dotkniętych ubiegłotygodniową nawałnicą pytają, dlaczego państwo potrzebowało tak dużo czasu na reakcję. Na szczęście mieszkańcy ci, nie czekając ani na tę reakcję, ani na odpowiedź, organizują się i walczą ze skutkami katastrofy. A gdy trzeba, bo zawiedzie wojskowa technika, pomogą Antoniemu Macierewiczowi wydobyć się z błota. Tak wyglądają w działaniu realne społeczeństwo i wirtualne państwo.

Państwo wirtualne, w odróżnieniu od teoretycznego, istnieje, ale jakoby go nie było. To znaczy istnieje jako potencjalność wyrażająca się realnie w dialektyce przemocy i niemocy, która jednak nie prowadzi do syntezy, której wyrazem powinna być moc państwa. Moc, czyli zdolność do adekwatnego stosowania instrumentów i zasobów, by skutecznie realizować podstawowe zadania polegające na zaopatrywaniu potrzeb obywateli i mieszkańców, których nie są w stanie zaopatrzyć sami. Zasobem szczególnym państwa jest jego monopol na legalne używanie przemocy. To nadzwyczajne uprawnienie powoduje, że od państwa oczekujemy nadzwyczajnych działań w nadzwyczajnych sytuacjach.

Niestety, bardzo często doznajemy zawodu. Gdy 20 lat temu, podczas Wielkiej Powodzi, państwo w osobie Włodzimierza Cimoszewicza dotarło już do zalewanej Kotliny Kłodzkiej, mieszkańcy usłyszeli, że powinni byli się ubezpieczyć. Prawda, ale czy w tamtej sytuacji (jeszcze przed zalaniem Wrocławia) czekaliśmy na prawdę czy na moc wyrażającą się w realnej pomocy? Mocy brakowało, o czym przekonali się chwilę później mieszkańcy Wrocławia, odkrywając, że przez wiele dni musieli radzić sobie sami. Dwadzieścia lat później niewiele się zmieniło, gdy państwo w osobie Antoniego Macierewicza dotarło po kilku dniach od nawałnicy na miejsce i zakopało się w błocie. I z tego błota wypchnęła je moc mieszkańców, którzy pospieszyli ratować ministra.

Trudno o lepszą metaforę, pokazującą, że źródłem mocy są zdolni do samoorganizacji obywatele. Mieszkańcy Rytla, Czerska i innych miejscowości dotkniętych katastrofą, wspierani bezpośrednio i na odległość przez mieszkańców całej Polski, poradzili sobie, bo musieli – i dlatego, że potrafili. A potrafili, bo tworzą realne społeczeństwo – złożoną strukturę ludzi zdolnych do współdziałania. Niezwykle ważnym elementem tej struktury jest samorząd organizujący ludzi i zasoby materialne lokalnej wspólnoty. Niemniej ważnym są inne struktury organizujące życie społeczne, od ochotniczej straży pożarnej przez koła gospodyń wiejskich po parafie.

Niby to wszystko oczywiste, a jednak katastrofy naturalne i ich bilanse najlepiej pokazują, że zdolność do samoorganizacji i współdziałania nie jest jednakowa wszędzie na świecie. My w tej kategorii wypadamy nie najgorzej – mimo narzekań na niski kapitał społeczny i brak wzajemnego zaufania. Pokazując różnicę między realnym społeczeństwem i wirtualnym państwem, nie chcę ich sobie przeciwstawiać, przeciwnie: realne społeczeństwo potrzebuje realnego państwa. Jak wyrwać państwo z wirtualności, urealnić, czyli wyposażyć w moc? Na pewno nie poprzez poszerzanie jego prerogatyw, centralizację, ograniczanie autonomii społecznej i zwiększanie nominalnie funkcji władczych. Raczej przeciwnie: przez maksymalne uspołecznienie i demokratyzację struktur państwa, by zamiast tłumić moc realnego społeczeństwa, jak najpełniej z niej korzystały.