Nowy Rok. Na dobry początek

frej_sytuacja

Rys. Marta Frej

Na początku roku zazwyczaj próbujemy prognozować, co się wydarzy, oraz podejmujemy mniej i bardziej ambitne zobowiązania. Prognozy na ogół się nie sprawdzają, a zobowiązań nie sposób dotrzymać. Co robić? Popatrzmy może na główne wyzwania.

Już niedługo, 20 stycznia, władzę w Stanach Zjednoczonych obejmie Donald Trump, nazwany przez komentatora brytyjskiego „Guardiana” idiotą z Twitterem. Ja wolę, zainspirowany przez Oksanę Zabużko, określenie trolla (tak w wywiadzie dla POLITYKI nazwała ona kiedyś Władymira Putina, dziś szeregi trolli u władzy szybko rosną).

Nie sposób przewidzieć nowej polityki USA, tego, czy i jak się zmieni. Wiadomo jednak, że po 20 stycznia zacznie się remanent ładu geopolitycznego i dość szybko zaczniemy się przekonywać, czy w jego wyniku dojdzie do istotnych zmian na globalnej szachownicy, czy nie. Rok 2017, podobnie jak równo 100 lat temu rewolucyjny rok 1917, będzie rokiem definiującym przyszłość w wymiarze geostrategicznym.

Tyle wstępu, więcej pisałem dla OKO.press, tu proponuję oderwać się od spekulacji o możliwej przyszłości z jednym wszak zastrzeżeniem – takie geopolityczne remanenty oznaczają również ryzyko rozwiązań opartych na przemocy, wojennych.

Niezwykle pouczająca jest lektura artykułu „The Next World War: World – System Cycles and Trends” z 1995 r. Autorzy odwołując się do koncepcji świata-systemu i cyklów rozwojowych Kondratieffa, wskazują, że świat wkracza w okres utraty hegemonii przez USA, co oznaczać będzie wzrost strukturalnych napięć w wymiarze globalnym w perspektywie końca drugiej dekady XXI wieku.

Jego aspektem będzie narastanie tendencji nacjonalistycznych, podsycanych m.in. wzrostem wewnątrzkrajowych i międzynarodowych nierówności społeczno-ekonomicznych. W tym kontekście kluczowy będzie rozwój sytuacji w USA:

If it is the case that the global gap between the rich and the poor continues to expand in the next decades this will increase tensions between the core and the periphery and also within and among core states. It is entirely possible that the United States will continue along the path toward greater internal inequality that began in the Reagan years. If this happens we would expect increases in racial and class conflict within the U.S. Such a situation would be likely to destabilize the alliances among core states. If either a very reactionary or a very left-radical regime were to be elected in the U.S. during a time of international instability the outbreak of warfare among core powers might result.

Przypomnę – cytuję tekst sprzed 20 lat, analizujący możliwą sytuację u schyłku drugiej dekady XXI w. Kolejne fakty wypełniają przedstawiony scenariusz, a wybór Donalda Trumpa go dopełnia. Licząc, że najczarniejszy wariant scenariusza „The Next World War” się nie zrealizuje, warto potraktować dzisiejsze napięcia w świecie polityki jako symptom bólów porodowych nowego świata.

Co oznacza, że stawką i tematem publicznej debaty, polityki i związanych z nimi sporów powinna być cywilizacja, która nadchodzi, a nie ta, która właśnie dogorywa. Pisze o tym pięknie w „Dzerkale Tyżnia” Walentyn Tkacz – w swym tekście odrywa się od beznadziei bieżącej polityki, naznaczonej wojną i moralną degradacją, pokazując, że tylko realistyczna, ale i śmiała wizja przyszłości odnosząca się do widocznych już trendów, jakie ukształtują przyszły świat z jego modelem energetycznym, gospodarczym, społecznym, daje szansę na wyrwanie się z paraliżującego prezentyzmu.

To dobra sąsiedzka wskazówka dla polskiej debaty publicznej, która ugrzęzła w beznadziejnym sporze, którego stawką stała się czysta władza, lecz zagubił się w tym wszystkim sens owej stawki. Ani Jarosław Kaczyński przy władzy, ani też niestety zmagające się z nim siły opozycji, nawet gdyby przejęły władzę, nie są odpowiedzią na wyzwania przyszłości. Bo ta w ogóle nie jest tematem, tematem stał się spór i narastająca polaryzacja polityczna, która przesłania możliwość analizy rzeczywistości inaczej niż przez pryzmat binarnych podziałów i antagonizmów.

Gorzej, z czasem zacznie strukturyzować inne, pozapolityczne sfery życia – zgodnie z logiką antagonizmu i polaryzacji. To oznacza katastrofę, podobną petryfikację podziału społeczeństwa, jaka istniała w II Rzeczypospolitej. Tyle że dziś tej petryfikacji łatwiej byłoby uniknąć, bo ze względu na przemianę struktury społecznej społeczeństwo jest z definicji o wiele bardziej zróżnicowane i pofragmentowane, a więc i potencjalnie bardziej pluralistyczne.

To właśnie ten potencjał pluralizmu zaszyty w wielości form życia społecznego i kulturalnego jest największym zasobem, a jego ochrona w 2017 r. najważniejszym zadaniem. Potrzebne są projekty, które ten zasób będą aktywizować i ujawniać – dobrą przymiarką był Kongres Kultury, który pokazał w spektakularny, choć niedoskonały przecież sposób, bogactwo tej różnorodności. Nie zmarnujmy jej, bo w oparciu o ten właśnie zasób, a nie ograniczone i prowincjonalne wizje ludzi takich jak Jarosław Kaczyński (i niestety spora część opozycji), mamy szansę zaprojektować Polskę mieszczącą się w świecie, jaki nadchodzi.

Ba, w kształtowaniu tego świata moglibyśmy nawet wziąć udział. Zamiast tego zajmujemy się jałowym karmieniem politycznych trolli, kierując się słusznym skądinąd przekonaniem, że odpowiedzią na niegodną politykę jest wobec tej polityki bezpośredni opór.

Gdy władza dopuszcza się kolejnych zamachów na instytucje, praworządność, prawdę – nie można zaniedbywać sprzeciwu i oporu. Niemniej potrzebna jest społeczna praca nad przyszłością, której kluczowym aspektem jest wspomniana ochrona społecznego i kulturowego pluralizmu, a dalej budowanie w oparciu o ten pluralizm nowych form bycia razem i gospodarowania, troski o to, co wspólne, w końcu nowych form podmiotowości politycznej. Ta praca, jak pisałem w poprzednim wpisie, już trwa w mikroskali, często z dala od metropolitalnych centrów. Mówiliśmy na Kongresie Kultury, że prawdziwą stawką jest łączenie tych często samotnych wysp w archipelag nowego społeczeństwa, pluralistycznej i różnorodnej wspólnoty, która odrzuci zasadę stygmatyzacji, wykluczania i odrębności wobec Innego jako mechanizm tworzenia więzi, zastępując go zasadą otwartej solidarności, niewykluczającej nikogo. Wspólnoty, w której będzie miejsce dla wszystkich uczestników dzisiejszego politycznego sporu.

Nie, nie myślę o jakiejś utopii postpolitycznej jedności narodowej w warunkach społeczeństwa postnarodowego. Jestem natomiast przekonany, że odpowiedzią na żywione resentymentem projekty rekonstrukcji homogenicznego, nacjonalistycznego My jest konstrukcja nowego rozumienia My, w którym różnorodność i wielość jest możliwa, bo energia sporu naturalnego dla ludzkich zbiorowisk zamiast niszczyć, zasila złożoną strukturę społeczną spojoną więzami współzależności.

Tylko tak można w wymiarze globalnym uniknąć scenariusza „The Next World War”, a w wymiarze lokalnym jakiegoś rodzaju wojny domowej.