Bunt kobiet. Rewolucja i kontrspołeczeństwo

marta-frej-ziemniaki-2015-01-12-1050x666

Autorka: Marta Frej

W niedzielę, 23 października, pod Sejmem odbyła się rozgrzewka przed poniedziałkowymi manifestacjami kobiet. Bezpośredni powód tego zrywu znamy, o wiele ciekawsza jest jego większa polityczna stawka. Wyraża ją pytanie: czy jesteśmy świadkami dojrzewania nowego podmiotu, gotowego nie tylko do protestu, ale i budowania projektów politycznych?

Nie myślę o jakiejś nowej partii kobiet czy ugrupowaniu feministycznym skoncentrowanym na walce o prawa kobiece. Myślę o projekcie zdolnym zuniwersalizować obudzoną podmiotowość kobiet, proponującym w oparciu o nią program alternatywy politycznej dla obecnego systemu władzy (pisząc system, myślę nie tylko o rządach PiS, tylko szerzej – o patriarchalnym modelu reprodukcji władzy, w jakim uczestniczą niemal wszystkie siły polityczne w Polsce). Istnieją do tego przesłanki strukturalne – kobiety pełnią dziś kluczowe funkcje w systemie społeczno-gospodarczym, choć jeszcze nie przekłada się to na kluczowe pozycje w strukturze społecznej. Obserwujemy wyraźne pęknięcie między strukturą dominowaną ciągle przez mężczyzn a rzeczywistą kompozycją społeczną zdominowaną przez kobiety. Prędzej czy później musi nastąpić dostosowanie struktury do tej kompozycji lub eskalacja strukturalnej przemocy, by utrzymać emancypujący się podmiot w uległości.

Widać wyraźnie, że wkraczamy moment przesilenia i konsolidację struktury. Panika po prawej stronie wyrażająca się w pełnych mizoginii komentarzach publicystów, polityków, hierarchów kościelnych pokazuje doskonale, jak wielki jest strach. Próba ukrycia pod zasłoną pogardy tylko mocniej go uwidacznia. Na Ukrainie zanim doszło do Majdanu, na scenie pojawiły się jaskółki rewolucji, zbagatelizowane i wyśmiane. Pierwsza to rewolucyjna awangarda Femenu, ruchu kobiet, które przyjęły taktykę sekstremizmu, czyli radykalnego non violence. Ich bronią stały się nagie, bezbronne pozornie ciała. Pisałem więcej o walce Femenu kilka lat temu. Inicjatorka ruchu, Inna Szewczenko, gościła u mnie na konferencji „Czas Utopii. W poszukiwaniu utraconej przyszłości” (nagranie wystąpienia Inny zaczyna się po 42:45) i wyjaśniała istotę projektu Femenu. Inna i jej koleżanki musiały uciekać przez zbirami Wiktora Janukowycza latem 2013 r., kilka miesięcy przed wybuchem rewolucji.

Inną zapowiedzią polityzacji ciała jako przestrzeni autonomii i kontroli stała się wystawa „Ukraińskie ciało” zaprezentowana w Akademii Kijowsko-Mohylańskiej w 2012 r. i zamknięta przez jej władze. Świetną analizę tego wydarzenia przedstawiła Oksana Forostyna w „Dwutygodniku” pokazując w skandalu wywołanym przez wystawę symptom przemiany sfery politycznej:

To właśnie kilka ostatnio zgłoszonych w Radzie Najwyższej projektów ustawodawczych stanowi bezpośrednie wcielenie banalnej formuły: polityka przychodzi już do tych, którzy się nią nie interesują. Chodzi w szczególności o projekt ograniczenia praw reprodukcyjnych kobiet po 49. roku życia, zawężenia kręgu osób, które mogą korzystać z technologii reprodukcyjnych, do oficjalnie zarejestrowanych par heteroseksualnych oraz obywateli Ukrainy, ścigania „homoseksualnej propagandy” (czyli wprowadzenie cenzury), projekt ustawy o zakazie aborcji, komiczny projekt ustawy przywracającej sowiecki podatek od bezdzietności. Dyskusja nad tym ostatnim była bardzo pouczająca: oto, wydawać by się mogło, idealny pretekst do podjęcia tematu dramatycznego łamania na Ukrainie praw człowieka, ogólnej przytomności umysłu deputowanych Rady Najwyższej i stopnia zachowania przez nich kontaktu z rzeczywistością, ale nie – zarówno użytkownicy Facebooka, jak i dziennikarze mediów tradycyjnych zastanawiają się, na ile efektywne są takie działania dla poprawy sytuacji demograficznej, a całkiem poważni eksperci też komentują to pod tym właśnie kątem.

Brzmi znajomo? Tak, tylko na Ukrainie to obudzenie nowej podmiotowości polegające na przekształceniu ciał biologicznych w polityczne zakończyło się Rewolucją Godności. Ukraińcy zbudowali łańcuch ekwiwalencji łączący poczucie zagrożenia podstaw indywidualnej autonomii z polityczną stawką pozwalającą skonstruować podmiot zbiorowy zdolny do skutecznej walki.

Rozwój sytuacji w Polsce jest nieprzewidywalny. Alain Touraine, który jako jeden z pierwszych wykazywał w książce „Le monde des femmes”, że nadchodzi czas kobiet jako nowego, uniwersalnego podmiotu, rozczarowany wycofał się ze swych prognoz. Co go rozczarowało? Niezdolność przekroczenia feministycznego horyzontu mobilizacji kobiecej podmiotowości. Touraine pisał jednak kilka lat temu, czas biegnie i nieustannie trwa proces tworzenia kontrspołeczeństwa, przekonuje inny francuski socjolog Roger Sue w wydanej niedawno książce „La Contresociété”.

Kontrspołeczeństwo powstaje równolegle do istniejącej struktury i ładu instytucjonalnego, tworzy się w oparciu o „ład stowarzyszeniowy” i więź opartą na współzależności, a nie hierarchicznej dominacji. Propozycja Sue nie jest kolejną utopią czasu internetu, socjolog pokazuje, że po prostu doszliśmy do momentu opisywanego i prognozowanego przez filozofów i socjologów już w XIX wieku, poczynając od Saint-Simona. Dopiero jednak dziś dojrzewa proces ewolucji społecznej i przemiana podmiotowości, by w połączeniu z dostępną infrastrukturą techniczną umożliwić konstrukcję nowego społeczeństwa. Czy nie taki proces obserwujemy w Polsce? Nasze kontrspołeczeństwo świetnie zamanifestowało swoje istnienie choćby podczas Kongresu Kultury, pokazując, jak silna jest aktywność kulturotwórcza poza instytucjonalnym „sektorem kultury”.

Jest więc potencjał zmiany i jest też potencjalny podmiot, który mógłby zmianie nadać kierunek. Czego potrzeba, by nitki zaczęły się łączyć? Jak zwykle: nowych liderek i liderów. I, jak mówił podczas Kongresu Kultury Przemysław Czapliński, nowej-nowych narracji rekonstruujących kontrspołeczeństwo w społeczną całość. „My” zdolnego do troski o to, co wspólne.