Kongres Kultury: zadania do odrobienia

W ubiegłym tygodniu został ogłoszony Kongres Kultury organizowany oddolnie (7-9 października b.r. w Warszawie), czas na dyskusję programową, bo przecież nie chodzi o to, żeby się spotkać i polamentować, że świat się zmienia. Mamy takie diagnozy, jak komentowana przeze mnie w poprzednim wpisie analiza dialektyki „dumy i wstydu” autorstwa Przemysława Czaplińskiego. A przecież to niejedyny punkt odniesienia do dyskusji o Polsce, o nas samych, naszej kulturze i miejscu w świecie.

Stoimy przed podobnym wyzwaniem, z jakim mierzył się ponad sto lat temu Stanisław Brzozowski próbujący zdefiniować nową formę kultury dla tworzącego się wówczas społeczeństwa, które zamanifestowało swą nową strukturę i podmiotowość podczas Rewolucji 1905 r. O ile wówczas głównym wektorem zmiany był proces przemysłowej modernizacji, o tyle dziś zjawiska zmiany społecznej są bardziej złożone i wielowektorowe. 

Pozostaje podobny problem: dominujące wzory kultury reprodukowane w istniejącym ładzie instytucjonalnym i głównych dyskursach coraz bardziej odklejone są od rzeczywistości społecznej. Narastający dysonans wyczuwa obecna władza, częściowo nań odpowiada w „korekcie polityki kulturalnej”, choć nie inspiruje się Brzozowskim, tylko jego oponentami z epoki, czyli myślą narodową.

Październikowy Kongres, jeśli ma mieć znaczenie, nie może skupiać się na krytyce bieżącej polityki kulturalnej, mimo że powodów do krytyki jest wiele, tylko musi podjąć bardziej fundamentalne pytania o przyszłość kultury w kontekście właśnie owej wielowektorowej zmiany społecznej. Tego zabrakło podczas Kongresu w Krakowie w 2009 r., o czym pisałem w w tekście otwierającym tom „W sieci kultury” (Warszawa, 2010) podsumowujący tamten Kongres, próbując też naszkicować kwestie, jakie pozostały do podjęcia. Poniżej tamten tekst (podkreślam, z 2010 r.):

Cool Polonia?

Czy polska kultura przetrwa w jednoczącej się Europie? Nad tym pytaniem zastanawialiśmy się podczas jednej z licznych debat tuż przed referendum akcesyjnym mającym potwierdzić wolę przyłączenia do Unii Europejskiej. W Centrum Sztuki Współczesnej na Zamku Ujazdowskim prof. Stanisław Obirek, wówczas jeszcze także osoba duchowna, sprowokowany przez moderatora zastanawiał się, czy wyobraża sobie przyszłość, w której nie istniałoby już takie zjawisko jak polska kultura. Pytany oświadczył, że jego wyobraźnia sięga jeszcze dalej i może sobie nawet wyobrazić przyszłość, w której nie istnieje takie zjawisko jak chrześcijaństwo.

W czasie, jaki upłynął od tamtej debaty Stanisław Obirek zdążył zdjąć duchowne szaty, gdy zaś przypomniałem podczas Europejskiego Forum Kultury w Brukseli w 2009 r., o czym debatowaliśmy w Polsce sześć lat wcześniej, moja reminiscencja stała się źródłem śmiechu. Polska kultura ma się aż za dobrze, jako nośnik silnej tożsamości, co tak wyraźnie dało się odczuć podczas debaty o preambule do unijnego traktatu konstytucyjnego i sporu, jakie wartości należy wpisać jako źródłowe dla europejskiej cywilizacji. Nasza kultura ma się także doskonale jako nośnik stylów życia, które ruszyły w świat wraz z falą polskiej poakcesyjnej emigracji i szybko zaczęły nabierać instytucjonalizacji w postaci sklepów z polską żywnością i nowego życia szkockich i angielskich parafii zasilonych rzeszami wiernych z kontynentu. W końcu ma się ta nasza kultura nieźle jako wyraz ekspresji twórczego ducha Polaków: historycy sztuki podkreślają, że jeszcze nigdy polska sztuka współczesna nie cieszyła się takim międzynarodowym wzięciem, podobnie jest z teatrem. Nieźle radzi sobie na globalnym ryku nawet kultura popularna, kryminały Marka Krajewskiego tłumaczone są na kilkanaście języków i znajdują recenzje w najważniejszych dziennikach, a oparta na prozie Andrzeja Sapkowskiego gra komputerowa „The Witcher” szturmem podbiła serca graczy na całym świecie.

Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? To oczywiste pytanie dla każdego uczestnika Kongresu Kultury Polskiej w 2009 r. To prawda, że polska sztuka współczesna ma się doskonale, tak doskonale że polska publiczność nie ma szansy obejrzeć w Polsce prac najwybitniejszych współczesnych twórców. Choćby chcieli wystawiać u siebie w kraju, nie istnieje właściwa do tego celu infrastruktura. Istnieją, owszem, plany jej budowy, jednak szybko buduje się jedynie, jak zauważył kąśliwie Michał Zadara, uczestnik Kongresu, stadiony na zbliżające się mistrzostwa Europy w piłce nożnej Euro 2012. „The Witcher” zdobył uznanie na świecie. Kto jednak zna tajemnice sukcesu tej produkcji, zastanawia się, czy sukces gry nie jest wybrykiem wbrew naturze: producent musiał na każdym kroku borykać się z trudnościami, z których najdotkliwszą okazał się brak odpowiednio wykształconych kadr, zarówno kompetentnych grafików komputerowych, jak i specjalistów w dziedzinie międzynarodowego marketingu.

Czy na prawdę nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy? Czy malkontenctwo to także część polskiej kultury? Nawet jeśli, to nie w rozstrzygnięciach podobnych dylematów szukać należy informacji o możliwych trajektoriach rozwoju polskiej kultury. Przed spojrzeniem w przyszłość raz jeszcze warto odwrócić głowę w przeszłość. Kilka lat temu uczestniczyłem w Letnim Europejskim Uniwersytecie Pracy w Duisburgu. Relacjonowałem tam niezwykłe przemiany etyki pracy w Polsce, błyskawiczne przejście od obowiązującej w PRL zasady „czy się stoi, czy się leży” do czegoś, co można nazwać protestancka etyką pracy. Socjologów z Europy zachodniej zaskoczyła szybkość transformacji, pogłębiona przez znajomość innych wskaźników społecznych. Ich zdaniem przy tak słabych wskaźnikach kondycji społecznej, jak aktywność zawodowa, społeczna, polityczna, poziom zaufania (przypomnijmy – w każdej z tych kategorii polskie społeczeństwo uzyskiwało i niezmienne uzyskuje notowania dające miejsce na szarym końcu europejskich rankingów) takie społeczeństwo, jak polskie nie ma prawa istnieć.

Skoro jednak istnieje, to znaczy że łączy je klej którego nie dostrzegają instrumenty stosowane przez przedstawicieli nauk społecznych. Tym klejem jest kultura swoimi „miękkimi” instytucjami i normami wypełniająca luki w niedojrzałej strukturze społecznej i zastępująca dysfunkcjonalne struktury państwa. Tę pracę kultury doskonale widać było podczas tygodnia żałobnego po katastrofie smoleńskiej. Niezwykle istotnym dla dalszych rozważań momentem tamtych dni stał się spór o miejsce pochówku pary prezydenckiej. Ujawnił on dobitnie, że istnieje zbiór symboli wspólnych dla zdecydowanej większości społeczeństwa, do którego czują prawo niezależnie od afiliacji politycznych i ideowych.

Wbrew jednak temu, co chcieli udowodnić niektórzy uczestnicy sporu o Wawel, społeczeństwo podchodzi do tych wspólnych zasobów symbolicznych refleksyjnie, w sposób dyskursywny a nie esencjalny. Polacy pokazali, że naród który tworzą jest ich wspólnotą wyobrażoną, jakby powiedział Benedict Anderson, a nie organiczną. Wspólnotą wyobrażoną, a więc opowiedzianą, dyskursywną, polemiczną nawet. Rola kultury w tworzeniu i ochronie takiej wspólnoty polega na takiej organizacji dyskursu, by miał on charakter agoniczny, pozwalał poprzez spór włączać do wspólnej przestrzeni znaczeń różne artykulacje interesów, różne aksjologie i wartości. Siła kultury kryje się zaś w tym, że chroni przed przekształceniem się agonu w otwarty antagonizm, kiedy wspólnota rozsypuje się, bo traci zdolność porozumiewania, kiedy wspólne symbole stają się tematem wykluczenia, a nie zasobem służącym tworzeniu komunikacyjnych nici.

Polskie społeczeństwo istnieje więc, i to istnieje głównie dzięki kulturze. Historyk stwierdzi, że to dla Polaków nie nowina, przywykli już w toku swych dziejów do polegania na kulturze, gdy brakowało innych nowoczesnych instytucji, np. państwa. Nic jednak za darmo, co już przed pół wiekiem zauważył węgierski myśliciel Istvan Bibo analizujący kondycję trzech państw środkowoeuropejskich: Polski, Węgier i Czech. Otóż gdy bliżej przyjrzeć się najtrwalszemu strukturalnemu wynalazkowi polskiej kultury, który nieustannie od setek lat jest reprodukowany w postaci dominującej kultury organizacyjnej panującej w polskich przedsiębiorstwach, uczelniach, szkołach, instytucjach publicznych to okaże się, że wynalazkiem tym jest instytucja folwarku. Charakteryzuje się ona specyficznym podziałem ról społecznych oraz budową struktury władzy i podległości. W strukturach tych mniejsze znaczenie mają nowoczesne procedury, decyzje legitymizuje senioralna pozycja w folwarcznej strukturze.

Na tę kulturę organizacyjną nakłada się kolejny wyjątkowy aspekt polskiej kultury wyrażający się w zjawisku, które nazywam dysonansem dyskursywnym. Zjawisko to polega na oderwaniu symboliki i kodów używanych w dominującym dyskursie publicznym od substancji społecznej. Oto więc w społeczeństwie w swej masie o rodowodzie chłopskim dominują kody afirmując szlachetczyznę. Inaczej niż Słowacy lub Finowie Polacy budują swą narodową tożsamość na wyobrażeniu, kim chcieliby być, a nie kim ze względu na społeczny rodowód są.

Proces gigantycznego awansu społecznego jaki się odbył w Polsce w sferze symbolicznej niewątpliwie świadczy o sile polskiej kultury, a zwłaszcza o sile ciągle obecnego w niej ducha romantyzmu. Ambiwalentna to jednak siła. Z jednej strony pozwala lepiej znosić status, jaki przypada większości Polaków w globalnym podziale pracy, dość zbieżny ze statusem fornala we wspomnianym folwarku. Z drugiej jednak strony, gdy wyobrażenie staje się przedmiotem hipostazy, wówczas dysonans dyskursywny ujawnia się w praktyce komunikacyjnej powodując m.in. głębokie niezrozumienie dla polskich racji w debacie międzynarodowej.

Czym bowiem jest Polska i kim są Polacy? Regionalnym mocarstwem, czy pokrzywdzonym przez historię pariasem, któremu należą się specjalne fory? Próba łączenia przysłowiowej chłopskiej chytrości z ułańską fantazją powoduje, że zdezorientowany Desmond Tutu łapie się za głowę i apeluje do polskiego społeczeństwa i polskich przywódców, by się zdecydowali i uznali w końcu, że ich kraj ze wszystkimi tego konsekwencjami, jako członek OECD i Unii Europejskiej należy do klubu najbogatszych państwa świata. Z tej pozycji wynikają nie tylko polityczne przywileje, lecz także konkretne obowiązki, jak choćby realna pomoc biedniejszym od siebie.

Polacy mają więc kulturę silną, kulturę ciekawą i kulturę w wielu aspektach atrakcyjną dla odbiorców spoza Polski. Czy to wszystko oznacza jednak, że polska kultura jest dobrym zasobem, by poradzić sobie z wyzwaniami przyszłości? Czy tak jak było dotychczas, kultura nadal będzie pancerzem chroniącym przed wichrami historii, czy też może jak husarska zbroja pod koniec XVIII wieku stanie się ciekawym, lecz anachronicznym elementem wyposażenia Polaków raczej hamującym, niż napędzającym ich rozwój. Bo to, że zaczyna się nowa epoka w wymiarze nie tylko krajowym, lecz globalnym mało kto dziś już wątpi. Podobnie, jak mało kto wątpi, że w rozpoczynającej się epoce kultura stanie się nie tylko nośnikiem tożsamości, lecz kluczowym zasobem rozwojowym.

Kongres Kultury Polskiej na temat przyszłości milczał, był wydarzeniem przełomu, zamknął ważny etap rozwoju kultury i myślenia o kulturze. Trudniej mówić o otwarciu nowego etapu, raczej wskazał symptomy i intuicje zmian, które nie zyskały jeszcze wyraźnej artykulacji. Pod tym względem Kongres (i zgromadzone w jego czasie środowiska wykazały się znamienną niemotą, brakiem języka adekwatnego do opisu świata w okresie fundamentalnych wręcz przemian społecznych, ekonomicznych, technologicznych).

Aspekt końca, zamknięcia doskonale wyraził wykład prof. Tadeusza Gadacza, wielkie requiem dla klasycznej kultury humanistycznej budowanej w oparciu o jasne kryteria jakości, smaku, wzniosłości w modelu cyzelowanym przez setki lat w przestrzeni kultury europejskiej. Wykład wzbudził zachwyt klarowną, klasyczną formą i zdumienie, że dziś można jeszcze tak mówić. Czyż bowiem współczesne myślenie o kulturze, czyż decydujące o dynamice jej rozwoju procesy nie przebiegają w poprzek kanonów klasycznego paradygmatu humanistycznego?

Wyzwaniem kluczowym, z którym zmagają się wszystkie współczesne społeczeństwa jest fenomen bezprecedensowego zerwania wielu elementów międzypokoleniowej transmisji kulturowej. Na skutek zmian technologicznych w obszarze komunikacji, jak to już zauważył w latach 90. XX stulecia kataloński socjolog Manuel Castells, przestrzeń antropologiczna doznała radykalnych przemian. Nowoczesne pojęcia czasu, miejsca i rzeczywistości straciły na wyrazistości – w hipermedialnym świecie komunikacji cyfrowej posługującej się takimi mediami, jak internet i telefonia komórkowa czas stracił swój linearny wymiar, stał się czasem bezczasowym twierdzi Castells. Uczestnik cyfrowej komunikacji w tej samej chwili jest w wielu miejscach i wykonuje równocześnie wiele czynności. W konsekwencji innym wymiarem w sensie antropologicznym staje się przestrzeń, fizyczna twardość ustępuje płynności, bo miejsca przestają już pełnić funkcje koordynacji ludzkich działań.

Życie społeczne i kulturalne wkracza w nowy, kształtowany przez komunikacyjne przepływy wymiar i zaczyna się rozwijać w takt nowych rytmów narzucanych przez nowe modalności działań komunikacyjnych zapośredniczanych przez takie technologie dostępu do rzeczywistości, jak telefon komórkowy (cokolwiek by to pojęcie w epoce iPhone’a znaczyło) i sieciowy komputer. Problem w tym, że współczesny świat podzielił się na tych, którzy już zanurzyli się w nowej antropologicznej przestrzeni przepływów i bezczasowego czasu, i na tych którzy żyją w przestrzeni tradycyjnej, której wyznacznikiem są fizyczne miejsca i liniowy upływ czasu.

Linia podziału jest także linią podziału pokoleniowego. I choć ludzie młodzi zamieszkują tę samą przestrzeń fizyczną, co pokolenia starsze to jednak funkcjonując w różnych przestrzeniach, różnią się też od siebie. Jedna z kluczowych różnic polega na odmiennych sposobach uczestnictwa w kulturze. Różnice są na tyle głębokie, jak wynika m.in. z badań etnograficznych „Młodzi i media” zrealizowanych w 2009 r., że tradycyjne formy transmisji kulturowej przestają działać, a służące tej transmisji instytucje: rodzina, szkoła, władza żyją w świecie wirtualnym, w którym wyobrażane sobie praktyki społeczne i kulturowe ludzi młodych nijak się mają do praktyk rzeczywistych.

Ponownie uruchamia się dysonans dyskursywny. Szkoła, instytucje władzy i kultury dokonują hipostazy swoich wyobrażeń o potrzebach pokolenia sieci i na tej podstawie próbują doskonalić struktury polskiego folwarku do rzeczywistości, jaka nie istnieje bo przeniosła się do innej przestrzeni antropologicznej. Z drugiej jednak strony przedstawiciele pokolenia sieci pozbawieni są języka na opisywanie własnych doświadczeń i odkrywanych praktyk życiowych, bo instytucje tradycyjnie odpowiedzialne za tworzenie i transmisję kodów wyjaśniających tego nie robią, bo nawet nie dostrzegają tej nowej przestrzeni i nowych form życia. W rezultacie dyskurs publiczny jest zafałszowany, bo wspólne zasoby symboli i kodów komunikacyjnych pochodzą ze słownika tradycyjnego. Przedstawiciele pokolenia sieci pytani o wartości i sensy odpowiadają pojęciami, w jaki zaopatrzył ich tradycyjny schemat transmisji kulturowej, pojęcia te jednak nijak się mają do rzeczywistych praktyk społecznych i kulturowych.

Ten dysonans definiować będzie dynamikę rozwoju kultury polskiej przez dekadę-dwie, do czasu kiedy dzisiejsze pokolenie sieci zacznie wchodzić w samodzielne życie a dzieci jego przedstawicieli żyć już będą w tej samej przestrzeni antropologicznej co ich rodzice. Zanim jednak dojdzie do naturalnej likwidacji bariery antropologicznej, czeka nas fascynujący okres kształtowania nowej kultury. Co okaże się silniejsze: czy tradycyjne kody polskiej kultury dowiodą po raz kolejny swojej siły, podporządkowując sobie nowe praktyki społeczne i kulturowe umożliwione przez nowe technologie komunikacji? Czy również w Sieci odtworzymy polski folwark, czy też może w końcu Sieć pomoże przekodować polską kulturę, uwalniając ją od przekleństwa dysonansu dyskursywnego?

Odpowiedź oczywiście zależy od wielu czynników, na większość z nich w Polsce nie mamy wielkiego wpływu. Świadomość przełomu, jaka ujawniła się podczas Kongresu Kultury Polskiej jest świadomością przełomu globalnego, jest świadomością nabierającej impetu fali głębokich przemian cywilizacyjnych odbywających się na wielu poziomach egzystencji. Próby identyfikacji tych wyzwań podjęli się twórcy „Manifestu nooawangardy” w książce „Sztuka w dobie kapitalizmu kognitywnego, posthumanizmu i nauk o złożoności”. Stwierdzają oni, że sztuka i kultura zmierzyć się musi z takimi przełomami, jak:

1. Przełom epistemologiczny, polegający konieczności uwzględnienia dorobku nauk o złożoności zmieniających radykalnie słownik opisu rzeczywistości we wszystkich jej wymiarach;

2. Przełom technologiczny, polegający na upowszechnieniu w praktykach społecznych, kulturowych i gospodarczych technologii intensyfikujących pracę intelektualną i aktywność komunikacyjną (komputery, sieci teleinformatyczne);

3. Przełom społeczno-ekonomiczny, polegający na transformacji gospodarki i systemu kapitalistycznego w kierunku coraz większej intensywności wykorzystania zasobów symbolicznych: pracy intelektu i kultury.

4. Przełom antropologiczny, na skutek ekspansji technologicznej ziemia wkroczyła w epokę Antropocenu, kiedy człowiek swoją aktywnością jest w stanie wpływać na warunki rozwoju globalnego ekosystemu;

5. Przełom kulturowy polegający na zastąpieniu w kulturze paradygmatu humanistycznego posthumanistycznym.

Opisane powyżej tendencje, wewnętrzne i zewnętrzne będą oddziaływać na polską kulturę, zbiorowy projekt realizowany przez cale polskie społeczeństwo. Czy zdołamy się zmodernizować, akceptując konsekwencje przełomowych przemian, czy też chronić się będziemy przed nimi tworząc kulturowe pancerze? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać oczywiście obserwując bacznie to, co dzieje się w kulturze, we wszystkich przestrzeniach antropologicznych.