Aborcja, Pussy Riot i sprawa polska

Radykalizacja polskiej polityki ma szansę nabrać kształtu talibanizacji. Kościół postanowił dolać benzyny do ogniska politycznego sporu i zagrać kartą aborcyjną.

Zakwestionowanie istniejącego „kompromisu aborcyjnego” to dowód, że mizoginizm jest instytucjonalną cechą kościelnej hierarchii. Już w obowiązującym systemie kobieta jest de facto własnością państwa, osobą nieustannie podejrzaną o możliwość popełnienia przestępstwa z racji jedynie swej biologiczności. Wyłączenie nawet tych nielicznych wyjątków uznających godność kobiety – jako ważniejszą niż abstrakcyjne, wywodzone z partykularnego systemu etycznego normy moralne – sprowadza kobietę do przedmiotu, któremu odmawia się zdolności samodzielnego rozpoznawania, co dobre, a co złe.

PiS dostało od hierarchów niewygodną wrzutkę, bo wprowadza zupełnie niepotrzebny, nowy wektor polaryzacji i potencjalnej mobilizacji politycznej. Spór o demokratyczne zasady, mimo wszystko dość abstrakcyjny, przekształcić się może w bardzo konkretny spór o ciała. W tym kontekście niezwykle ciekawa jest lektura wydanej kilka dni temu książki Nadieżdy Tołokonnikowej, współzałożycielki feministyczno-punkowej grupy Pussy Riot. W „Desirs de revolution” (Pragnienie rewolucji) Tołokonnikowa przyznaje się do odległych polskich korzeni – jej przodkowie trafili na Syberię „za nadmiar poczucia wolności”.

To poczucie Nadieżda Tołokonnikowa odziedziczyła i dlatego też, skazana za „bluźnierczą” akcję w moskiewskim prawosławnym soborze, trafiła do obozu pracy w Mordowii. Mogła wyjechać z kraju, uznała jednak, że Rosja jest jej ojczyzną i nie ma powodu, by ktoś taki jak Putin mówił jej, jakie ma do swego kraju prawo. Przeciwnie, postawiła sobie za cel, by doprowadzić do rewolucji, której podstawowym wymiarem jest zgodność osoby ze swoimi czynami. Pamiętam, jak niektórzy prawicowi komentatorzy w Polsce cieszyli się razem z Putinem na wieść o wyroku skazującym dla Tołokonnikowej i jej koleżanki. Warto, by przeczytali przynajmniej te fragmenty jej książki opisujące pobyt w łagrze. GUŁag, choć rozwiązany, ma się dobrze.

Dlaczego wspominam Pussy Riot i „Desirs de revolution” akurat w kontekście polskiej polityki? Pussy Riot w Rosji i Femen na Ukrainie to dwa najbardziej niezwykłe ruchy rewolucyjne ostatnich lat. Ich stawką jest obalenie instytucjonalnego mizoginizmu wpisanego w struktury władzy, kapitału, religii. Są radykalne w swym radykalizmie non violence, wiedzą, że siła ich bezsiły wyraża się w pełni wówczas, gdy swe nagie lub punkowo stylizowane ciała wystawiają przeciwko aparatowi autorytarnej władzy. Uzbrojona po zęby władza staje bezradna, bo każde jej działanie, ze skazaniem na łagier, tylko nadaje mocy i znaczenia działaniom aktywistek.

Polska polityka zdominowana przez mężczyzn kręci się w kółko wokół idei, jakie mogą wymyślić tylko mężczyźni. Jak pisze Tołokonnikowa w podtytule swej książki, „Potrzebujemy rewolucji. Potrzebujemy natychmiast”. Rzeczywistą zmianę mogą przynieść tylko kobiety, antyaborcyjna inicjatywa pokazuje, że polski świat męskiej polityki sięgnął dna, tzn. osiadł na mieliźnie fundamentalizmów. Nowe impulsy wymagają nowej podmiotowości politycznej. Ciała kobiet nieoczekiwanie zostały upolitycznione, stając się przedmiotem w męskiej, mizoginistycznej grze.

Nie sądzę, by była na to zgoda. Ciało to najbardziej osobista, intymna sfera autonomii. Próba jej likwidacji musi wywołać opór i kontrdziałanie, z którego mogą wyłonić się nowe formy podmiotowości, także politycznej. Zapowiada się ciekawa wiosna.