Rząd PiS. 100 dni i ściana

Rządowa studniówka wywołała oczywistą falę komentarzy, również tych pisanych przez życie.

Po stu dniach nowej władzy wielu obywateli ma prawo czuć, że zostali zrobieni w konia. Konia ze stadniny w Janowie Podlaskim.

Wypowiedź nowego prezesa stadniny „już widzę, że będzie to moja pasja życiowa. Wcześniej też bardzo uwielbiałem konie, ale nie miałem takiej bliskiej styczności z nimi” może być mottem kadrowej polityki dobrej zmiany: stanowiska w strukturach władzy publicznej i korporacyjnej przejmują entuzjaści, wielu z nich nie miało bliskiej styczności z powierzoną im materią, ale już widzą, że będzie to ich życiowa pasja.

Zapewne czeka nas wiele personalnych zaskoczeń, niektórych już doświadczyliśmy, by wspomnieć komendanta policji Zbigniewa Maja, który szybko wyczerpał entuzjazm do swojej osoby.

Ale byli też tacy, co wpadali i wypadali z gry jeszcze szybciej. Oczywiście, będą też pewno i pozytywne zaskoczenia, odkryjemy ukryte talenty, które podejmą trud realizacji ambitnych wyzwań odpowiedzialnego rozwoju. Zanim to się stanie i rozpocznie się czas tworzenia, przeczekać trzeba okres destrukcji i chaosu – rewolucji nie robi się w białych rękawiczkach, wiedział o tym już Włodzimierz Lenin.

Choć jak mawiał inny klasyk, Stalin, kadry są najważniejsze, to jednak nie one powinny być najważniejszym tematem studniówki. O wiele ciekawszy komentarz przyszedł z ZUS i prognozy mówiące o czekającym nas w najbliższych latach deficycie, który może nawet osiągnąć 400 mld złotych.

W trakcie kampanii Andrzej Duda ścigał się z kolegami z PiS startującymi w wyborach parlamentarnych, rzucając obietnicę za obietnicą, jeszcze jednak zanim doszło do ich realizacji, odezwało się realne – wielki brak pieniędzy.

Kilka dni temu wicepremier Mateusz Morawiecki dzielnie składał cegiełki na potrzebny mu bilion w ciągu najbliższych 25 lat, by uruchomić swój program, a tu przyszła niewdzięczna rzeczywistość, by powiedzieć: nie da się.

Lub inaczej – po stu dniach nadszedł czas próby, na ile obecna władza dysponuje zdolnością strategiczną polegającą na tym, żeby bieżące problemy (np. rosnące niezadowolenie górników) i obiektywne wzywania (zusowska dziura) podejmować tak, by nie blokować możliwości realizacji celów średnio- i długookresowych.

Zdolność strategiczna wymaga uznania realizmu jako podstawy epistemologii władzy. Nawet historii nie da się pisać w dowolny, wygodny dla siebie sposób. Można Tomaszowi Grossowi odebrać odznaczenie, można zmienić nazwę gdańskiego lotniska, ale nie zmieni to pozycji Grossa w obiegu intelektualnym, a Lech Wałęsa bez swojego lotniska i tak zostanie bohaterem historii uniwersalnej.

Z rzeczywistością jest jeszcze trudniej, gdy się próbuje przy niej majstrować, stawia opór. Jak finanse ZUS.

Rzeczywistość jest nieprzekraczalną barierą dla politycznego woluntaryzmu, którego doskonałym przedstawicielem jest Jarosław Kaczyński. Krzysztof Mazur wytropił, że jednym z ważniejszych źródeł inspiracji Prezesa jest myśl Stanisława Ehrlicha, który w swych publikacjach i podczas seminarium, którego uczestnikiem był Kaczyński, uczył o prymacie polityki (wola suwerena) nad literą prawa.

Z lekcji tych wywieść można nie tylko filozofię polityczną szefa PiS, ale także interpretację najnowszej historii Polski. Zgodnie z nią III Rzeczpospolita to postkomunistyczna kontynuacja PRL, a ciągłość zapewniły takie powołane jeszcze w PRL instytucje jak Trybunał Konstytucyjny. Należy więc najpierw zmieść te instytucje, usunąć skorumpowanych funkcjonariuszy starego reżimu, a następnie przygotować nową konstytucję fundującą IV Rzeczpospolitą.

Tak czy inaczej pozostanie woluntarystyczne podejście do prawa, które jest niezwykle podobne do podejścia, jakie miał inny rewolucjonista – Leszek Balcerowicz. O ile Kaczyńskiemu ortodoksyjne respektowanie prawa blokuje wolność demokratycznie uprawomocnionego decydowania, to Balcerowiczowi regulacje krępowały wolność ekspresji gospodarczej. Nie porównuję obu postaci, bo są z zupełnie innych bajek, charakterystyczne jest jednak dla obu przekonanie, że regulacje krępują rozwój, bo ograniczają przestrzeń politycznej lub gospodarczej wolności.

Reguły, stabilizujące je normy prawne i stojące za nimi instytucje nie są przeszkodą, lecz warunkiem rozwoju. Cień prawa ma chronić gospodarkę i społeczeństwo przed ekscesami wolności politycznej, a sferę polityki i autonomii społeczeństwa przed patologiami wolności gospodarczej. Dopiero właściwie ustawiona równowaga zapewnia właściwe warunki dla rozwoju, czyli warunki dla ekspresji twórczej podmiotowości uczestników życia społecznego, gospodarczego, kulturalnego. Dla rozwoju nie jest dobry ani nadmiar wolnego rynku, ani nadmierny etatyzm.

Po stu dniach rządu widać, że zamiast iść do przodu, by wyrwać się z pułapki średniego wzrostu, zataczamy pętlę i wracamy do etatyzmu i ducha Ehrlicha. Jak wyznał mi jeden z pisarzy zajmujących się fantastyką – czytając założenia planu Morawieckiego, miał wrażenie, że czyta kondensat z kompensacyjnej literatury fantastycznej ostatniej dekady snującej alternatywne wizje historii, w których Polska jawi się jako państwo mocarne, tworzące dzieje.

Ponieważ ów pisarz jest konserwatystą, z tego właśnie powodu plan Morawieckiego mu się podobał. Ja niestety mam obawy, że moja diagnoza władzy PiS z jej początku, mówiąca że jest połączeniem grupy rekonstrukcji historycznej i fandomu fantasy, coraz bardziej się potwierdza.

Na szczęście lub niestety szybko o sobie dała znać twarda rzeczywistość. Czy spowoduje ona urealnienie działań czy raczej wzmożenie aktywności w sferze fantastycznej, by zaczarować rzeczywistość? Poczekajmy kolejne sto dni. Tylko koni żal.