IV RP. Państwo i rewolucja

Na czym polega istota projektu Jarosława Kaczyńskiego? Pojawiają się kolejne ciekawe analizy pokazujące rewolucyjny zamysł prezesa PiS, mającego na celu obalenie III Rzeczypospolitej i budowę państwa na nowo.

Tak właśnie program Jarosława Kaczyńskiego rekonstruuje z fragmentów wypowiedzi Kaczyńskiego z ostatnich lat Andrzej Stankiewicz w „Rzeczpospolitej”. Elegancką syntezę kończy:

Kaczyński zdaje sobie sprawę, że stoi przed ostatnią szansą, aby to zmienić. By obalić Polskę Michnika i zbudować państwo na nowo, wedle własnej receptury.

Z kolei w „Dzienniku Opinii” Jakub Majmurek pokazuje istniejące i możliwe analogie projektu Kaczyńskiego do projektu Orbána (Majmurek dobrze się wstrzelił, publikując swą analizę w momencie spotkania Kaczyńskiego i Orbána w Niedzicy), wskazując przy tym na fundamentalne zagrożenie: błyskawiczne przejęcie instytucji państwa przy słabości opozycji, zwłaszcza lewicowej, może na trwale zacementować hegemonię narodowej prawicy w sferze politycznej. I nie będą w stanie tej hegemonii przeciwstawić się ruchy oddolne, nawet jeśli będą w spektakularny sposób manifestować na ulicach swą obecność.

Ciekawa analiza Jakuba Majmurka czytana razem z syntezą Andrzeja Stankiewicza pokazuje rzeczywiście zagrożenia, ale i szanse dla demokratycznej alternatywy. Zasadnicza różnica między Polską a Węgrami polega na różnicy społecznego poparcia. Orbán miał konstytucyjną większość, a więc pełną legitymację do swych działań polegających na budowaniu demokracji nieliberalnej. Kaczyński takiej legitymacji nie ma, więc zdecydował się na działanie metodami rewolucyjnymi, polegającymi na faktycznym kwestionowaniu konstytucji i działaniu w reżimie stanu wyjątkowego.

Druga różnica to różnica wieku między Kaczyńskim a Orbánem, rzeczywiście dla szefa PiS to ostatnia szansa na realizację projektu prawdziwej rewolucji wyprowadzającej Polskę i Polaków z komunizmu. III Rzeczpospolita, jak widać z wyłowionych przez Stankiewicza cytatów, to dla Jarosława Kaczyńskiego tylko interregnum, swoista kontynuacja systemu komunistycznego w sztafażu liberalnej demokracji. W 2005 r. próba likwidacji tego systemu nie udała się, dekadę później pojawiła się nagle szansa na dokończenie dzieła.

Warto w tym momencie sięgnąć po klasyczne już dzieło Thedy Skockpol „States and Social Revolutions”. Skockpol analizuje w nim trzy wielkie rewolucje: francuską, radziecką i chińską, pokazując, że kluczem do zmiany systemu władzy było przejęcie przez siłę rewolucyjną państwa, a następnie takie jego wzmocnienie, by za pomocą kontrolowanych przez nie zasobów dokonać zmiany struktury społecznej. To nie rewolucyjny ruch społeczny robił de facto rewolucję, lecz przejęte przez rewolucyjną elitę polityczną państwo.

To państwo szybko brało w karby legitymizujący polityczną zmianę ruch społeczny, w mniej lub bardziej brutalny sposób niwelując jego spontaniczność. Ta spontaniczność niebezpiecznie osłabiała spójność społecznej mobilizacji niezbędnej, by skutecznie przeciwstawić się rzeczywistym i wyimaginowanym wrogom wewnętrznym i zewnętrznym czyhającym na fiasko projektu. Funkcję mobilizacyjną we wszystkich wymiarach: społecznym, gospodarczym, politycznym, kulturalnym przejmowało państwo, stając się gwarantem społecznej reprodukcji.

Skockpol kończy swą analizę realizowanych przez państwo rewolucji na momencie „termidoriańskim”, czyli konsolidacji nowego państwa. Nie dochodzi do ciekawego momentu, kiedy do aktywnego życia wkracza nowa generacja wzrosła już w nowym państwie, niepamiętająca romantyzmu dni rewolucji, dostrzegająca natomiast, że pierwotny projekt ulega petryfikacji i korupcji. Hunwejbini nie patrzą z szacunkiem na starych bolszewików, przeciwnie. Tę arrywistyczną energię wykorzystał Stalin w latach 30. i Mao podczas Rewolucji kulturalnej, by dokonać wymiany elit w ramach procesu „rewolucjonizowania rewolucji”.

Nie chodzi o dokładne historyczne analogie, Kaczyński nie jest ani Stalinem, ani Mao, ani Bonapartem. Tak jak oni jednak decydując się na realizację rewolucyjnego projektu przez budowę rewolucyjnego państwa, stać się musi zakładnikiem logiki procesu, który wymaga ciągłej mobilizacji, bo gdy rozprawi się ze wszystkimi wrogami, obumiera: przekształca w nieefektywną biurokrację, która przenikając zatomizowane społeczeństwo, blokuje możliwość zmiany, o ile tej zmiany nie wymuszą czynniki obiektywne, np. zewnętrzna presja polityczna i utrata zdolności do odtwarzania materialnych podstaw funkcjonowania systemu.

Zanim jednak dojdzie do tego scenariusza, wbrew niepokojom Jakuba Majmurka jestem przekonany, że o wiele szybciej niż na Węgrzech Jarosław Kaczyński wyczerpie zdolność do mobilizacji wystarczającego poparcia politycznego i jednocześnie, przy znikomych jednak zasobach kadrowych, nie zbuduje sprawnego państwa rewolucyjnego, zdolnego do realizacji mobilizacyjnej funkcji przy jednoczesnym spłacaniu zobowiązań wyborczych. Przeciwnie, mając mało czasu, łączy w całość etap rewolucji z kolejnym etapem – jej rewolucjonizacją tym samym ryzykując wytracenie energii „dobrej zmiany”, zanim doprowadzi ona do zmian strukturalnych czyniących z politycznego projektu samopodtrzymujący się system.

Nie wróżę powodzenia projektowi Jarosława Kaczyńskiego, ale zgadzam się z Jakubem Majmurkiem, że:

Władzę partii politycznej może odebrać tylko inna partia. Ruchy społeczne są konieczne, ale jeśli nie znajdują partyjnej artykulacji, są bezsilne. Jedyna zmiana może przyjść ze strony partyjnej opozycji.

Tu niestety ciągle jest słabo, nie tylko na lewicy. Ale pamiętamy, jak kończą ci, którzy nie mają z kim przegrać.