IV Kongres Ruchów Miejskich. Egzamin dojrzałości

KRM-logo-z-napisemJuż tylko kilka dni dzieli nas od IV Kongresu Ruchów Miejskich, ponad 300 uczestników zapowiedziało przyjazd do Gorzowa Wielkopolskiego.

Miasto zostało okrzyknięte stolicą Ruchów Miejskich, gdy w ubiegłym roku prezydentem, i to w pierwszej turze, został Jacek Wójcicki kandydujący z ramienia Inicjatywy Obywatelskiej Ludzi dla Miasta. Co zmieniło się w Gorzowie? Co zmieniło się w innych miastach, gdzie silnym głosem wypowiedziały się Ruchy Miejskie? Czy miastopogląd rzeczywiście jest silniejszy od światopoglądu? I czy w ogóle Ruchy Miejskie mają przyszłość? IV Kongres będzie swoistym egzaminem dojrzałości dla Ruchów Miejskich i ich działaczy.

Ciekawym głosem w dyskusji o Ruchach Miejskich jest wywiad, jakiego udzielił piątkowemu Magazynowi Stołecznemu Jan Mencwel z warszawskiego ruchu Miasto Jest Nasze.

Czyli jesteście awangardą.
Ale coraz szerszą.

Ta awangarda ma wspólne wartości, wizje, idee?
To różnorodna grupa. W sprawach polityki miejskiej, jak transport czy reprywatyzacja, ci ludzie mają podobne poglądy, a jednocześnie różnią ich na przykład tzw. kwestie obyczajowe albo stosunek do historii. Zgadzamy się, że powinno być więcej zieleni i budownictwa społecznego, ale różnimy się choćby w kwestii tego, czy patronami ulicy powinni być „żołnierze wyklęci” czy „dąbrowszczacy”.

W lokalnej polityce nie można zastąpić światopoglądu „miastopoglądem”?

To trudne. Wybory pokazały, że podziały światopoglądowe nie znikają, gdy ludzie zgodzą się co do tego, jak mają wyglądać ulice.

Cóż, miasto z definicji jest przestrzenią polityczną. Polityka wkracza w nią za sprawą różnych tematów, choć dziś coraz częściej do działania mobilizują wojny kulturowe. W Warszawie większe emocje wzbudzała tęcza na placu Zbawiciela niż kondycja prekariatu. Co nie zmienia faktu, że istotą polityki jest spór i miasto dostarcza powodów do spierania się aż nadto. Czy zatem wizja „miastopoglądu” łączącego ludzi miasta okazała się utopią?

W jakimś sensie tak, choć wyrażała się w niej autentyczna potrzeba upodmiotowienia i odzyskania choć części kontroli nad rzeczywistością zawłaszczoną przez realną politykę w polskim wydaniu, czyli w wersji skrajnie upartyjnionej i/lub wyalienowanej. Do walki stanął nowy podmiot: dobrze wykształcony mieszkaniec miasta, często o bogatym doświadczeniu życia zagranicą, z aspiracjami i wizją dobrego życia wykraczającą poza aspiracje czysto materialistyczne, jakich zaspokajanie wystarczało, by odnieść wyborczy sukces.

Ruchy Miejskie stały się dobrą platformą dla wyrażenia tej nowej podmiotowości, dziś jednak potrzebny jest następny krok. Stawkę pokazał ostatni weekend i manifestacje w sprawie uchodźców i imigrantów. To jeden z tematów, który w najbliższych latach będzie coraz mocniej rozgrzewał krajową i miejską politykę. Pokazuje on, że miasto kształtują nie tylko jego mieszkańcy, że coraz większy wpływ nań mają procesy globalne, jak przepływy kapitału i ruchy ludności. Miasto jest nasze, wasze i ich – jak jednak żyć wspólnie mimo tak wielkiej i rosnącej różnorodności? Gdy widzi się radykalnie odmienne hasła uczestników manifestacji witającej uchodźców i tej organizowanej przez narodowców, przypominają się słowa Emila Ciorana:

Gdy czasami zdarza mi się być w dowolnym mieście, bez znaczenia, czy dużym, czy małym, nie mogę się nadziwić, że nie wybuchają w nim każdego dnia zamieszki, nie ma masakr, rzezi, chaosu, dnia sądu. Jak to możliwe, że tak wielu ludzi współistnieje w tak ograniczonej przestrzeni, nie niszcząc siebie, nie nienawidząc się nawzajem śmiertelnie?

Nieuwzględnianie tego pytania i zastępowanie go sentymentalną troską o to, żeby na mojej ulicy było fajnie jest najlepszą receptą, na to, żeby nie było fajnie w mieście. Dziś misją Ruchów Miejskich i ich liderów jest pogodzenie wymiaru politycznego życia miejskiego z wymiarem życia codziennego, który karmi się innymi, bardziej przyziemnymi sprawami. Oba wymiary są ważne, niebezpieczna jest dominacja każdego z nich.