Między nami dobrze jest, czyli Masłowska w kinie

Głośna sztuka Doroty Masłowskiej „Między nami dobrze jest” doczekała się adaptacji filmowej.

Grzegorz Jarzyna w roli reżysera i scenarzysty oraz ekipa aktorska z Danutą Szaflarską w składzie to dobra recepta na ekranowy sukces. Pozostaje życzyć, by publiczność doceniła go lepiej niż producenta „Konia, który jeździł konno” – to dzieło przyciągnęło cztery miliony ludzi, którzy nie poszli do kina. A film, podobnie jak sztukę, obejrzeć warto, by sprawdzić, czy język Masłowskiej wytrzymał próbę czasu. Wytrzymał, ożywiony teraz dodatkowo filmowymi środkami wyrazu.

„Między nami dobrze jest” to opowieść o Polsce i Polakach, którzy zgodnie z koncepcją Benedicta Andersona tworzą wspólnotę wyobrażoną. Tylko że inaczej niż w teoretycznych założeniach wspólne wyobrażenie Polaków dotyczy fantazmatu o normalnym życiu – jak na Zachodzie, w rzeczywistości dla większości nieosiągalnego. Doświadczają go jako zaprzeczenie: przez opowieść o miejscach, w których nie byli, zawodach, których nie wykonywali. Bo realne życie jest takie rzeczywiste, czy jest się górnikiem z bieda szybu, czy prekariuszem z sektora kreatywnego, jedyne, co można robić, to grzebać w hałdzie pikseli. I ewentualnie spłacać kredyt za mieszkanie, które normalnie mogłoby co najwyżej służyć na piwniczkę na wino.

Pod wspólnym wyobrażeniem tego fantazmatu kryje się wspólne doświadczenie rzeczywistości polegające na polowaniu na promocje w sieciach dyskontów i jednoczącej lekturze gazetek reklamowych. No i frustracja, że w Niemczech mówią po niemiecku, we Francji po francusku, nawet w Czechach mówią po czesku, i tylko w Polsce mówi się po polsku. A przecież ci, co mówią po polsku, przyjechali do Polski z Zachodu i nauczyli się polskiego z płyt i kaset swoich polskich sprzątaczek.

„Między nami dobrze jest” to doskonała analiza polskiego dysonansu dyskursywnego – oderwania wyobrażenia Polaków o tym, kim są, od tego, kim są rzeczywiście, jeśli sięgnąć do ich społecznych rodowodów. Ten dysonans jest źródłem frustracji targających bohaterami sztuki i filmu.

Coraz częściej jednak przychodzi mi na myśl, że może on być także źródłem siły, bo umożliwia posługiwanie się w życiu różnymi skryptami odwołującymi do różnych pokładów tożsamości – i tej odziedziczonej, i tej wyobrażonej. Gdy więc trzeba, wykazujemy się ułańską fantazją, w innych sytuacjach – „chłopską” chytrością. Tę niespójność widać nawet w polityce międzynarodowej: gdy trzeba mówić o wizji Europy, ślemy grającego arystokratę Sikorskiego, gdy trzeba załatwić gospodarczy interes – straszymy Piechocińskim.

Masłowska daje nam szansę po gogolowsku pośmiać się z samych siebie. Teraz w nowej, filmowej odsłonie. Polecam.