Dziwna wojna, dziwny pokój, dziwny jest ten świat

Kończy się najbardziej niezwykły Wielki Tydzień ostatnich dekad. Zaczął się od przesilenia w Niedzielę Palmową na wschodniej Ukrainie, gdy separatyści prorosyjscy zajęli Słowiańsk. Zakończył wielkanocnym rozejmem ogłoszonym w czwartek w Genewie i kolejnym  medialnym spektaklem Władimira Putina. Ukraiński rząd grał na spektakularną bezradność, a ukraińska armia doskonaliła taktykę non-violence. Rację ma rosyjski komentator Aleksandr Rubcow z „Nowoj Gazietie”, że w polityce zapanował postmodernizm.

Skoro postmodernizm, to Władimirowi Putinowi przypadła rola neoliberalnej ironistki, którą świetnie rozgrywa podczas kolejnych medialnych seansów. Jeszcze niedawno mówił dziennikarzom, że „zielone ludki” na Krymie to miejscowi przebierańcy – każdy może kupić mundur w sklepie survivalowym. Wczoraj podczas „priamowo efiru” z narodem ze szczerym uśmiechem kontynuował kwestię, przyznając że wcześniej robił sobie jaja, a „zielone ludki” to byli jednak rosyjscy żołnierze obecni na Krymie w celu emancypacyjnym. Co jednak nie znaczy, że „zielone ludki” na wschodniej Ukrainie to rosyjscy żołnierze. Ciekawe, co powie za miesiąc.

Ważniejsze jednak, co Putin powiedział teraz, a cztery godziny to sporo czasu żeby się wygadać. Obywatelce, która zapytała o Alaskę, odpowiedział przytomnie – „a na co Wam Alaska?” (W internecie chodził niedawno dobry dowcip, gdy Putin tłumaczy Obamie, jak się obecnie nazywa po rosyjsku Alaska – Ice-Krym). I niemniej przytomnie przypomniał sfrustrowanym inteligentom narzekającym na niepełną swobodę wypowiedzi, że chyba żartują i lepiej niech sobie przypomną, jak było w 1937 r. Dziś łagry świecą pustkami, a czekiści umierają z nudów. Przekonujący argument.

Nie zabrakło wykładu historii o Rosji, Ukrainie, Noworosji i właściwym miejscu Ukraińców na mapie świata, którą przypadkowo ktoś kiedyś narysował inaczej, co nie znaczy, że nie należy błędów przeszłości naprawić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Naród łączący się z prezydentem solidaryzował się z argumentacją prezydenta. Szef Mosfilmu Karen Szachnazarow stwierdził, że słusznie został odbity Krym i Sewastopol, bo jego ojciec wyzwalał  te ziemie podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Komentator „Komiersanta” relacjonujący wczorajsze wydarzenie podchwycił nastrój ponowoczesnej ironii Putina i dorzucił w swym tekście w nawiasie (co by było, gdyby wyzwalał Berlin?). Ba, w Rosji żyją na pewno potomkowie wojów Aleksandra I, którzy wyzwalali w 1812 r. Paryż.

Dziś światowa prasa relacjonuje rozmowę Władimira Putina z narodem, najciekawsze analizy publikuje prasa rosyjska. „Komiersant” czyta każde słowo i wychwytuje retoryczne zagrywki prezydenta. Rzuca więc on ostrzeżenie, że Duma udzieliła mu prawo do zbrojnej interwencji w Ukrainie i jak przyjdzie konieczność, to z niego skorzysta. Jednocześnie jednak też mówi, że „słowa użyte niewłaściwie w tej sferze (konfliktu ukraińskiego – uzup. moje) mogą mieć wpływ na ten proces”. Nie można jednak oczekiwać, że Władimir Putin użył słów o użyciu armii niewłaściwie, więc użył ich z premedytacją, by uzyskać wpływ na zachodzący w Ukrainie proces.

Lilia Szewcowa z moskiewskiego Centrum Carnegie w rozmowie z ukraińską gazetą „Deń” analizuje wczorajszy spektakl w kategoriach rytuałów samodzierżawia, kiedy postać władcy ucieleśnia moc państwa i wszystko zależy od jego osobistego zaangażowania: mieszkanie dla niepełnosprawnego weterana, i odzyskanie Krymu dla Rosji. Między władcą a ludem nie ma żadnych instytucji pośredniczących, ewentualnie istnieją jedynie ich atrapy. Podczas wczorajszej rozmowy z ludem Putin zaproponował Rosjanom nowy kontrakt społeczny. Obowiązujący dotychczas, jaki zapewnił Putinowi władzę w ostatniej dekadzie polegał na rezygnacji Rosjan z praw politycznych w zamian za stabilność. Teraz, mówi Szewcowa, Putin oferuje Rosjanom, zamianę dobrobytu i przyszłości na życie w państwie zmilitaryzowanym.

Z kolei komentatorzy „Niezawisimoj” zwracają uwagę, że to co najważniejsze w przemówieniach Putina pojawia się na końcu. A puentą była refleksja nad Rosyjskim Światem i Rosyjskim Człowiekiem. Różni się on zindywidualizowanego, skoncentrowanego na sobie człowieka zachodu gotowością do poświęcenia, do wyjścia poza siebie w imię wyższej konieczności moralnej. Tylko w Rosji mogło powstać powiedzenie „na miru i smiert krasna” – z ludźmi i śmierć piękna, przekonywał Władimir Putin. I dla takiego człowieka Putin przygotował wczoraj swój show.

Jeśli Putin dobrze definiuje Rosyjskiego Człowieka, lub przynajmniej swoją fantazję o nim, to wszystko staje się jasne i wiadomo, dlaczego Ukraina i Majdan tak bardzo musiały przerazić Kreml. Bo Ukraińcy na Majdanie pokazali, że nic nie mają wspólnego z tą definicją, że mają zupełnie inaczej skonstruowaną podmiotowość, o wiele bliższą zachodniemu indywidualizmowi. Jej przypadkowa ekspansja na Rosję oznaczałaby koniec Rosyjskiego Świata i koniec samodzierżawia.

Wielki Czwartek nie zakończył się na wystąpieniu Putina, politycznie kluczowe były negocjacje genewskie w sprawie Ukrainy między ministrami spraw zagranicznych Ukrainy, Rosi, USA i UE. Zakończyły się czymś w rodzaju rozejmu, czas najwyższy, bo widać że ofensywa antyterrorystyczna armii ukraińskiej polegająca na rozwijaniu taktyki non-violence zapoczątkowanej przez pułkownika Julija Mamczura w marcu Belbeku przynosi umiarkowane efekty i spore straty w uzbrojeniu. Być może jednak skoro polityka weszła w fazę postmodernizmu, to jej kontynuacja – wojna, także musi być prowadzona postmodernistycznymi środkami. Liczy się skutek – na razie jest nim, miejmy nadzieję, wielkanocny pokój.

A na zakończenie, zamiast Alleluja, klasyczna rezurekcyjno-rewolucyjno-emancypacyjna pieśń. I już bez najmniejszej ironii, proszę przyjąć życzenia zdrowych, spokojnych i jeśli się da, wesołych Świąt!