Ukraina – sztuka performansu


Gdy w 1983 r. doszło do eskalacji napięcia między ZSRR i NATO, armia radziecka szykowała do startu bombowce strategiczne, a po drugiej stronie frontu NATO prowadziło manewry wojskowe Able Archer. Wojna termojądrowa wisiała na włosku. Potem nastąpiła deeskalacja, a proces zwieńczył film „The Day After” pokazujący konsekwencje ewentualnej wojny. Amerykańską produkcję oglądał cały świat, oglądał także Ronald Reagan. Podobno tak się wzruszył, że zmienił taktykę nacisku na ZSRR. Kulminacja kryzysu krymskiego miała inną dramaturgię: konferencje prasowe Władimira Putina, Baracka Obamy oraz wystąpienie Johna Kerry w Kijowie, na deser wiral na YouTube – oddział ukraińskiej armii idący bez broni, lecz z kamerą, by odbić lotnisko w Belbeku. Rzadko stosowana w wojsku taktyka „non violence” przyniosła skutek, film obiegł internet i telewizje na całym świecie oraz trafił na pierwsze strony gazet.

Jeśli tak ma wyglądać nowa zimna wojna, to będzie nie najgorzej – potwierdziłaby się opinia znakomitego amerykańskiego socjologa Jeffreya C. Alexandra „zwrocie performatywnym”: o skuteczności polityki w coraz większym stopniu decyduje zdolność do poprowadzenia przekonującego performansu, przedstawienia. Bez tej zdolności naga siła staje się bezsilna, o czym przekonali się Amerykanie w Iraku – spektakl miało zakończyć grand finale, czyli George W. Bush obwieszczający na pokładzie lotniskowca USS Abraham Lincoln słynne „mission accomplished”. Wszystko było starannie wyreżyserowane, w konwencji filmu „Top Gun”, tyle że jednak życie to nie kino czy teatr i po spektaklu zaczęło realizować własny scenariusz. A Amerykanie nie odzyskali już dla tego show publiczności, jeśli nie liczyć Oscara dla „The Hurt Locker” Kathryn Bigelow.

Ukraińska rewolucja z jej najświeższym momentem, wojną o Krym doskonale wpisuje się w logikę „zwrotu performatywnego”. Wczorajszy monodram Władimira Putina przejdzie do historii, nie tylko politycznej. Już pojawiają się nie tylko analizy polityczne ale i estetyczne interpretacje kremlowskiego performansu. David Brooks, jeszcze zanim doszło do show, analizował w „The New York Times” źródła twórczej inspiracji super-performera i dopatrzył się, że Putin jest aktywnym czytelnikiem trzech rosyjskich filozofów: Mikołaja Bierdiajewa, Władimira Sołowjowa oraz Iwana Iljina, ich dzieła każe nawet czytać swoim gubernatorom. To rzeczywiście ciekawa lektura. Czy jednak rosyjski prezydent wierzy, w to co przeczyta i potem mówi? Jeffrey Alexander stwierdziłby zapewne, że nie ma to większego znaczenia: podczas performansu chodzi o to, żeby performer wszedł w stan „flow”, stopił się z tekstem i rolą w sposób uniemożliwiający rozpoznanie sztuczności, tylko wtedy publiczność może doświadczyć „fusion”, identyfikacji z przedstawianą narracją. Gdy nie ma „flow”, nie ma „fusion” i spektakl zamienia się w farsę. Ocenę wczorajszego spektaklu Władimira Putina pozostawiam Czytelnikom.

Jak wypadł Barack Obama, który podczas kampanii prezydenckiej w 2008 r. zdobył tytuł mistrza performansu politycznego? A John Kerry? Chyba najbardziej kreatywnie do nowej rzeczywistości podeszli ukraińscy żołnierze, twórczo adaptując taktykę bojową Femenu (radykalny ruch feministyczny, jaki narodził się na Ukrainie – jego aktywistki atakują bez broni, z obnażonymi piersiami). Żołnierze nie zdecydowali się na zdjęcie mundurów, odłożyli jednak broń i śpiewając hymn swojej republiki ruszyli do swojej bazy nie zważając na wycelowane w nich kulomioty. W ten sposób spektakularnie zakwestionowali narrację Putina o uzbrojonych faszystach grożących ludności Krymu i utrzymali spójność przekazu o pokojowych intencjach całej rewolucji oraz determinacji rewolucjonistów gotowych bez broni iść pod kule. Ukraiński dziennik „Deń” przywitał postawę wojaków radosnym tytułem: „Jesteśmy z was dumni!”.

Spektakl spektaklem, ktoś musi zapłacić za bilety – cena jest jak najbardziej realna. W jednym z ciekawszy komentarzy James Saft z Reutersa przekonuje, że kryzys krymski kończy ważną epokę w myśleniu o gospodarce: historia się nie skończyła, globalizacja nie jest nieodwracalna, w konsekwencji oznacza to także konic mitu krajów BRIC jako doskonałej przestrzeni na inwestycje. Od teraz pieniądze zaczną inaczej krążyć po świecie, inwestorom spektakl Władimira Putina nie spodobał się, będą szukać innych teatrów lub oczekiwać innej stopy wzrostu. Tak czy inaczej, wojny termojądrowej nie było, jednak radioaktywne (metaforycznie) skutki kryzysu krymskiego rozlewać się jeszcze długo będą po całym świecie.