Kto lubi jubilera z Nicei?

Amerykańska skala masakry w Waszyngtonie jak zwykle przysłoniła inne, lokalne tragedie. Francuzi żyją ciągle sprawą „jubilera z Nicei”, który w ubiegłym tygodniu zastrzelił rabusia uciekającego z jego sklepu. Wstępne śledztwo wykazało, że jubiler po prostu wypalił złodziejowi w plecy, nie dając mu zbytnich szans. Ta historia oczywiście zajęła kilka dni temu francuskie media, teraz ożywa na nowo, za sprawą oczywiście internetu.

Jeden z internautów założył na Facebooku fanpage „jubilera z Nicei” (Soutien au bijoutier de Nice) i ku zdziwieniu wszystkich, a zgrozie części Francuzów zebrał już blisko 1,7 mln „lajków”. Do tego oczywiście fala komentarzy popierających prosty i słuszny sposób załatwiania spraw metodą „kula w łeb”. Trwa teraz narodowa debata z udziałem prezydenta, ministrów, mediów i ekspertów, co się stało z Francuzami w epoce mediów społecznościowych. Pytanie można podzielić na kilka części. Najmniej ciekawa jest dotycząca samych Francuzów. Ważniejsze, na ile „sprawa jubilera” ujawnia pewne uniwersalne wzory mobilizowania nienawiści i plemiennych emocji, które wymykają się kontroli w czasach Facebooka.

Część ekspertów bagatelizuje temat zwracając uwagę, że większość „lajkujących” to maniacy lajkujący wszystko co popadnie: fanpage „Soutien au lapien qui a tue un chasseur” (Poparcie dla królika, który zabił myśliwego) zebrała już 240 tys. fanów. Samo zaś lajkowanie, podobnie jak gry komputerowe z przemocą, pomaga rozładować złe emocje. Być może, ciągle mało wiemy o tym, jak to co widzimy na ekranach przekłada się na działanie. Ciekawsza jest natomiast banalizacja przemocy, w której media społecznościowe aktywnie uczestniczą. Kretynizm guzika „lubię to!” widać zwłaszcza w sytuacjach, gdy chce się poinformować lub dostaje informację o czyjejś śmierci.

Guzik ten jest jednak kwintesencją kultury luzu, doskonale zaczyna z nim konkurować infantylna ikonografia japońskiego Line, który ma już ponad 250 mln użytkowników na całym świecie. Świat internetu dobry sieci społecznościowych staje się światem Piotrusia Pana, gdzie wiecznie niedojrzali ludzie iskają się wzajemnie „lajkami” bez żadnych zobowiązań. Najwięksi szczęśliwcy dostaną robotę w Google lub w FB i będą mogli sobie w pracy poskakać na kolorowych piłkach.

Gdy w tym świecie pojawi się „real man” , facet który wyciąga spluwę na serio, a nie w strzelance FPS i wali gościowi w plecy, to musi robić wrażenie. Jak to powiedział Morfeus do Neo w Matriksie? Welcome to the Desert of Real! Jak tego nie lubić.