Radomsko, blaski i cienie Polski powiatowej

W radomsku jeszcze nie byłem i pewnie długo jeszcze bym tam nie dotarł, gdyby nie Kongres Kultury zorganizowany przez Miejski Dom Kultury. Pomysł wsparło Narodowe Centrum Kultury, zjechało sporo ludzi nie tylko z regionu, ale i z tak odległych miejsc, jak Szczecin i Oleśnica. Po co? Żeby porozmawiać o tym, jak  zmieniają się potrzeby kulturalne mieszkańców mniejszych ośrodków i jak ma za tą zmianą nadążać życie instytucji oraz lokalne władze.

Artur Celiński z ResPubliki Nowej przedstawił raport o polityce kulturalnej w Radomsku, ujawniający polską powiatową przeciętność: nakłady na kulturę maleją nominalnie, co oznacza że jeszcze szybciej maleją mierząc realną wartością. Tę malejącą kwotą dysponują w ponad 90 proc. instytucje kultury, co oznacza że dla form nieinstytucjonalnych nie ma już praktycznie pieniędzy. Ile w takiej strukturze wydatków rutyny z dawnych lat, a na ile odzwierciedla ona prozę życia: dystrybuowany przez samorząd pieniądz publiczny to jedyny pewny obecnie pieniądz, a miejsca pracy w instytucjach publicznych, nawet z niskopłatnymi etatami w domach kultury i bibliotekach są najlepszym zatrudnieniem w Polsce gminno-powiatowej. A skoro tak, to po co dopuszczać do tortu chętnych z zewnątrz.

Chyba, że obiecają oszczędności – gdy jakieś stowarzyszenie obieca, że poprowadzi np. szkołę taniej, niż wychodzi w modelu publicznym lub inne stowarzyszenie zaoferuje usługi z edukacji kulturalnej tańsze, niż świadczy dom kultury, czemu się nie skusić? Czasem wychodzi to na dobre, częściej w polskich warunkach na złe. Kongres jednak zajmował się jednak pozytywną stroną życia, czyli szukał odpowiedzi jak sobie twórczo radzić z ową prozą gminno-powiatowego życia, by realizować ciekawe programy i wciągać do życia kulturalnego jak najwięcej ludzi.

Marek Sztark ze Szczecina, z Towarzystwa Wspierania Rozwoju pomorza Zachodniego mówił więc, jak instytucje kultury mogą dzielić się swoimi dotacjami przekształcając je w mikrogranty, by w ten sposób dać szansę osobom lub instytucjom nie mającym szansy w walce o „prawdziwe” dotacje.  Piotr Michałowski z Gminnego Ośrodka Kultury opowiadał o nowoczesnym modelu świetlicy wiejskiej otwartej na różnych odbiorców i różne potrzeby. Dyskusja ciekawa, więcej w niej było pozytywnej energii niż narzekania (bo tego też nie mogło zabraknąć). Potwierdzała ona jednak tezę z wykładu inauguracyjnego prof. Joanny Kurczewskiej: kultura jest polem spotkania dwóch procesów, jakie trwają w Polsce po upadku komunizmu: różnicowania się społeczeństwa i wzrostu znaczenia lokalności.

Dalsza część tekstu to już moja interpretacja. Powstająca na skutek różnicowania Wielo-Polska szuka swojej tożsamości w przestrzeni lokalnej – w miastach, miasteczkach i wsiach. To niezwykle ciekawy, dynamiczny i pełen napięć proces, w którym kulturowe napięcia często znajdują wyraz w lokalnej polityce, w próbach cenzurowania działalności artystycznej i kulturalnej. Bo przecież nie brakuje chętnych do tego, żeby chaos różnorodności porządkować jednym i jedynym słusznym kodem symbolicznym tożsamości lub jednym i jedynym prawomocnym wzorcem uczestnictwa. Jedność moralno-polityczna była wszakże najwyższym osiągnięciem PRL, to w imię tej idei prowadzona operację kulturowego „czyszczenia etnicznego” polegającego m.in. na spolszczaniu nazw wiosek zamieszkałych przez Białorusinów i Ukraińców. Nie mówiąc o czyszczeniu za pomocą cenzury innych wrogich wobec systemu form ekspresji.

Pokusa, by zbudować PRL-Bis  w odpowiedzi na rzeczywiste i wyimaginowane niedostatki III Rzeczpospolitej nieustannie wraca. Kongres Kultury w Radomsku pokazał jednak, że fundament Wielo-Polski już okrzepł, a kultura wytworzyła przeciwciała na bakcyle resentymentu. Choć nigdy nie można być pewnym, że nie dojdzie do jego recydywy. Ale daliśmy radę z PRL, damy i z PRL-Bis.