Francja jaką lubię – szkolna karta laickości

Od dziś we wszystkich francuskich szkołach publicznych oraz niepublicznych działających w ramach kontraktu z państwem w widocznym miejscu wisieć ma „Charte de la laïcité” à l’école”, czyli Szkolna karta laickości. To jeden z elementów reformy systemu edukacyjnego zainicjowany przez socjalistów po wyborczej wygranej pod hasłem odbudowy szkoły republikańskiej. Symbolicznie odbudowę tę rozpoczął François Hollande, kiedy w dniu obejmowania prezydenckiej władzy złożył kwiaty na grobach Julesa Ferry, twórcy francuskiego systemu powszechnej edukacji i Marii Skłodowskiej-Curie.

Nie zachwycam się francuską szkołą, bo sami Francuzi wiedzą, jak wiele mają z nią problemów – strukturalnie przypominają bolączki polskiej szkoły: testomania, kult pomiaru, nierówności. Na to nakłada się wielkie zróżnicowanie kulturowe, rozbudowany system szkolnictwa prywatnego (głównie katolickiego). To, co podoba mi się w reformach Vincenta Peillona, to podejście systemowe do zmian: najpierw w kampanii zapowiedź reform, potem wspominane gesty symboliczne prezydenta, wielomiesięczne konsultacje założeń, ogłoszenie programu (i spór z nauczycielami o nowy harmonogram roku szkolnego) i jego realizacja we wszystkich wymiarach: od inwestycji (m.in. zwiększanie zatrudnienia nauczycieli) przez zmianę podstawy programowej po wymiar symboliczny. Jego właśnie wyrazem jest szkolna karta laickości podkreślająca świecki, neutralny światopoglądowo charakter szkoły publicznej. Nie ma w niej więc miejsca na manifestowanie uczuć religijnych, choć każdy ma wolność wyznawania swojej wiary. Wolność ta jednak musi ustąpić w sytuacji, gdy sprzeczna jest z programem szkoły – np. jeśli uczeń motywowany religijnie nie uznaje teorii ewolucji, w klasie musi swoje poglądy zachować dla siebie i uznać wyższość wiedzy naukowej w tej materii.

Karta rozpoczyna się od prostego stwierdzenia:

La France est une République indivisible, laïque, démocratique et sociale.

Dalej kolejne stwierdzenia o neutralności światopoglądowej państwa, wynikającego z republikańskiej tradycji. Peillon tłumaczy ideę Karty (dokument jest podstawą dla wymiaru wychowawczego działania szkoły) w Journal de Dimanche. Oczywiście, chyba tylko Francja i Stany Zjednoczone traktują tak poważnie swoje konstytucje oraz zasadę rozdziały państwa od religii. W Polsce mamy niestety przechył w drugą stronę – szkoła publiczna nie jest żadnym gwarantem neutralności, zaangażowanie szkoły w obrządki religijne to sprawa rodziców i dyrekcji, jak kiedyś odpowiedziała minister edukacji na pytanie o inaugurację roku szkolnego z kościelnym nabożeństwem w tle. Na dodatek system nie gwarantuje praw niewierzącym, do dziś nie uporał się m.in. z lekcjami etyki, praktycznie niedostępnymi w większości szkół.

Do tej normy już się przyzwyczailiśmy, władze oświatowe naszego państwa unikają jak mogą jakichkolwiek dyskusji aksjologicznych. Tak jakby można było zreformować system edukacyjny ograniczając się do spraw technicznych: programu, wyposażenia szkół, zatrudnienia nauczycieli. Niestety, bez odpowiedzi na zasadnicze pytanie: po co ma istnieć szkoła publiczna, oprócz tego że ma odpowiadać na potrzeby rynku pracy, żadna reforma się nie uda tylko będzie chaotyczną szamotaniną bez ładu i składu. Szkoda, bo w sumie tradycje publicznego myślenia o szkole mamy znakomite, by wspomnieć Komisję Edukacji Narodowej, pierwsze na świecie ministerstwo edukacji. Nie oczekuję, że będziemy gonić Francuzów w laickości, chciałbym jednak, żeby polski uczeń podobnie jak mały Francuz wiedział po wejściu do szkoły, w jakim żyje kraju i potrafił zdefiniować wartości fundujące jego Rzeczpospolitą/Republikę.